środa, 30 lipca 2014

Zobaczmy, co odeszło z mojego świata

Egzaminy wszelakie już za mną, czas na powrót! Później, niż przypuszczałam, ale zawsze. Przynajmniej do listopada nie przewiduję dalszych przerw.

Gdy otworzyłam oczy, dostrzegłam nad sobą zakurzony czerwony baldachim i splątane łodygi róż. Usiadłam powoli, zesztywniała po długim śnie, i wciąż nie widziałam wokół nic prócz kwiatów, zakurzonych materii i spróchniałego drewna. Ani śladu tego, kto mnie zbudził, nawet na pokrytej brudem podłodze; jedyną żywą istotą w tym pomieszczeniu był wróbel, skaczący na jedynej nodze po wygładzonych przez deszcze i wiatry kamieniach framugi okna. Nie miało tak być. Powinnam podziękować memu wydawcy, wyjść za niego, a przynajmniej zaoferować jakąś nagrodę za ratunek. Powinnam dowiedzieć się od niego, co mam teraz zrobić. Nie miałam nawet kogo spytać, ile czasu przespałam, choć po wyglądzie mej sypialni widziałam, że było go zbyt wiele.
Wstałam, opierając o kolumienkę baldachimu, która ledwie utrzymała mój ciężar, po czym ostrożnie, starając się nie deptać po łodygach czy najbardziej spróchniałych deskach, podeszłam do okna. Widok, który ujrzałam, był tak odmienny od tego, co zapamiętałam, że po raz pierwszy poczułam coś jak niepokój. Pamiętałam wzrastające wokół mojej wieży lasy, niebo o kolorach tak intensywnych, że z łóżka mogłam poznać, jaka danego dnia będzie pogoda; dalekie, brązowe i czerwone dachy domów, ptaki, wróżki, nawet małe smoki latające ponad koronami drzew. Teraz jednak dostrzegałam jedynie zarośla, których liście i gałęzie niemal zupełnie już obeschły, a za nimi – kilka rzędów drzew, przez które prześwitywały tory kolejowe i pola, domy i wieżowce, i wszystko to, o czym myślałam, że nie zdoła dotrzeć do tego właśnie domu.
Jak długo spałam?
Bosa i wciąż niezbyt sprawna, ostrożnie zeszłam po na wpół zawalonych schodach wieży, a potem ruszyłam przez gęste krzewy i drzewa ku torom w towarzystwie wróbla z komnaty. Gdzie w tym obcym świecie mogłam szukać księcia – czy kogokolwiek, kto mógłby mną pokierować?
Dotarłam do wiejskiej stacyjki kolejowej – kasy były zamknięte, lecz rozkłady jazdy wciąż wisiały, toteż uznałam, że nadal funkcjonuje. Siadłam na drewnianej ławeczce, czekając cierpliwie, niepewna, czy nawet będę mogła dojechać na miejsce, skoro nie wiedziałam, ile kosztuje bilet.
Obok mnie na betonie stanął wróbel, przekrzywiając łebek i wpatrując się we mnie paciorkowatymi oczkami. Odsunęłam włosy z ramienia, próbując go zaprosić, by na nim przysiadł; udało się, i szybko poczułam, jak na pocieszenie skubie mnie w ucho. Poczułam się lepiej.
Pociąg nadjechał o wyznaczonej godzinie i otworzył przede mną drzwi. Weszłam do niego powoli, z wróblem wciąż wczepiającym się pazurkami w mój bark; nikt z pasażerów nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Ignorowana przez wszystkich, przeszłam na przód, gdzie dostrzegłam konduktora; miałam szczery zamiar kupić bilet, jeśli tylko zechce przyjąć stare monety schowane przezornie w kieszeni mej sukni, lub też znaleźć miejsce w którym będę mogła je wymienić, jeśli zechce mi pomóc.
Mężczyzna spojrzał na mnie znużonym wzrokiem i nawet nie drgnęła mu brew na widok postarzałej sukni czy upiętych w co najmniej staromodny sposób włosów.
– Chciałam kupić bilet – wyjaśniłam, nagle czując się niepewnie.
– Bilety zostały zniesione miesiąc temu przez Królową Śnieżkę – powiedział. – Wszyscy jeżdżą za darmo. Proszę zapoznać się z nowymi rozkazami w księdze na drugim końcu przedziału.
Coś w jego tonie i bezbarwnym spojrzeniu powiedziało mi, że nie ma sensu pytać go o nic więcej, więc z pewnym rozczarowaniem podziękowałam i odeszłam, prosto do księgi którą wskazał. Przejrzałam kilka ostatnich stron – nie słyszałam wcześniej o Królowej Śnieżce, choć imię zdawało mi się znajome; widać było jednak, że wydaje wiele rozkazów, i choć część z nich, jak ten o biletach, wyglądały na próbę ułatwienia życia poddanym, wiele zdało mi się co najmniej bezsensowne. Chociażby zakaz latania ponad poziomem najniższego budynku, który tłumaczył tak obcą mi pustkę na niebie.
Usiadłam na jednej z ławeczek i spróbowałam ukradkiem przyjrzeć się innym pasażerom. Dostrzegłam wśród nich kilkoro zwykłych ludzi w prostych strojach, lecz również drobną, wychudzoną wróżkę o przywiędłych skrzydłach i syrenkę, krzywiącą się boleśnie przy każdym dotknięciu stopami podłogi. Chyba niedawno wyszła z wody, bo zdawała się patrzeć na widniejące za oknem krajobrazy ze zdumieniem takim samym, jakie budziły we mnie. Pola szybko zmieniły się w niskie domki, te – w bloki, i wreszcie wjechaliśmy między olbrzymie wieżowce, błyszczące szkłem jak stawy odbijające gwiazdy i księżyc w moich czasach.
Zapatrzyłam się na nie tak bardzo, że niemal umknęła mojej uwadze jedna z pasażerek pociągu – choć to ona wpatrywała się we mnie uważnym wzrokiem, najzupełniej nie dbając o moją na to reakcję. Ciemne włosy miała splecione w warkocz, ręce zaczerwienione i do łokcia pokryte śladami po poparzeniach, strój prosty i zgrzebny. Nie znałam jej twarzy i nie wiedziałam, dlaczego właściwie jestem dla niej tak interesująca, jednak pod ciężarem jej spojrzenia czułam niepokój.
Wysiadłam na najbliższej stacji, widząc, że właściwie wszyscy prócz konduktora również ruszają do wyjścia; natychmiast oszołomiło mnie miasto, większe i ludniejsze niż najnowocześniejsze metropolie, jakie poznałam przed zapadnięciem w sen. Tysiące ludzi chodziło wokół mnie po gładkich chodnikach, rozmawiając, śmiejąc się i pokrzykując, potrącając mnie w trakcie swego marszu; ich stroje, barwne i zupełnie mi obce, raniły oczy kontrastem wobec surowych szarości stali, betonu i szkła, wśród których się znalazłam. Tutaj dopiero zrozumiałam, że naprawdę jestem zagubiona i nie mam najmniejszego pojęcia, gdzie właściwie mogę iść. Wróbel skubnął mnie w ucho, próbując na swój sposób mnie pocieszyć; ruszyłam więc powoli do przodu, decydując, że krok w nieznanym kierunku lepszy jest od bezruchu.
Wtedy ktoś chwycił mnie mocno za rękaw, po czym pociągnął siłą w bok, do betonowego zaułka, w którym stały kubły na śmieci, a na nich małe stado gołębi. Napastniczką okazała się dziwna dziewczyna z pociągu. Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, ptaki rzuciły się na mnie w deszczu skrzydeł, ostrych dziobów i pazurów. Mogłam jedynie krzyczeć i osłaniać rękami twarz.
*
Musiałam zemdleć ze strachu, bo gdy otworzyłam oczy, leżałam na betonie. Choć nic mi się chyba nie stało, serce wciąż biło mi szybko ze strachu. Wróbel stał przed moją twarzą, przyglądając mi się bystro z przekrzywionym łebkiem; na widok uniesionych powiek podfrunął na czubek mojej głowy i nie mogłam dłużej udawać nieprzytomnej.
Ciemnowłosa dziewczyna siedziała naprzeciwko, najwyraźniej nie przejmując się tym, że brudziła i tak podniszczone czarne spodnie. Na jej ramionach i skrzyżowanych nogach przycupnęły gołębie; głaskała jednego po szarych piórach, nie odwracając ode mnie przenikliwego spojrzenia.
– Wybacz im, proszę, tę napaść – powiedziała. – Zawsze byli porywczy, a im dłużej mają skrzydła, tym łatwiej im się zapomnieć.
Nie odpowiedziałam, bojąc się wydać z siebie jakiś odgłos, a nawet cofnąć choćby o krok.
– Nie sprowadziłam cię tu jednak, by pozwolić im się pobawić – ciągnęła więc. – Dostrzegłam ptaka na twoim ramieniu, usłyszałam twoje pytania… i cóż, uznałam, że zapewne sama dobrze wiesz, jak to jest być przeklętą.
Po chwili zastanowienia pokiwałam głową.
– Jesteś księżniczką, prawda? Nie byłaś wygnana, skazana na śmierć, więziona?
Zaprzeczyłam gestem.
– Ja miałam być spalona na stosie za czary, ale zdołałam zbiec – oznajmiła, niemalże dumna z siebie. – Niestety, bez pokrzywowych koszul, a nim zdołałam znaleźć czas na poszukiwania, tutaj wypleniono wszystkie. Nie mogę sama znieść klątwy ani pomówić z kimś, kto może uczynić coś w tej sprawie… ty możesz.
– Nie – powiedziałam cicho. – Nie mogę nawet znaleźć swojego księcia.
Uniosła brwi w wyraźnym zdumieniu.
– Być może dowiesz się czegoś i o nim – stwierdziła. – Wiesz, kto może nam pomóc? Królowa Śnieżka. Zapewne pamiętasz ją raczej jako Królewnę, lecz sądząc po twoim stroju, znasz ją dobrze. Pewnie to jakaś twoja krewna. Postaraj się o audiencję u niej, nie powinno być to dla ciebie trudne, i przekaż mi, czego się dowiesz. Tyle.
– A jeśli tego nie zrobię? – zapytałam. Choć ta misja dawała mi cień nadziei na odnalezienie mego wybawiciela, nie czułam chęci służenia osobie, której gołębie próbowały wydłubać mi oczy.
– Pozwolę moim małym, pierzastym braciom, by pobawili się tobą nieco dłużej – odpowiedziała spokojnie, czego się z resztą spodziewałam.
– A jesteś w stanie powiedzieć mi, jak dostać się na audiencję u Królowej?
– Podejdź do pałacu, tam już tobą pokierują.
*
Siostra gołębi miała rację; najtrudniejsze okazało się znalezienie pałacu, stojącego w centrum miasta, znacznie niższego od otaczających go biurowców. Jednak bez trudu przeszłam między strażnikami w galowych mundurach do wielkiego hallu, a pomiędzy statuami z marmuru i kolumnami łatwo dostrzegłam tablice wskazujące mi odpowiednie pomieszczenie. Już sądziłam, że cała ta eskapada będzie dziecinnie prosta, gdy weszłam do niewielkiego gabinetu, w którym drogę zagrodził mi podstarzały urzędnik.
Byłam pewna, że nie poradzę sobie z urzędnikiem.
– Imię i zawód? – zapytał suchym głosem, nie podnosząc nawet wzroku znad papieru, po którym pisał.
– Aurora, księżniczka – odparłam zgodnie z prawdą, bawiąc się dłońmi, by nie drżały, jakbym znowu była małą dziewczynką. Mężczyzna tylko zamoczył pióro w kałamarzu i poprawił okulary na haczykowatym nosie.
– Spokrewniona z rodziną królewską?
– Tak, jestem kuzynką Króle… Królowej Śnieżki.
– W jakiej sprawie pani przychodzi?
– Długo przebywałam poza terenem kraju, chciałam znów ją zobaczyć – odparłam bez mrugnięcia okiem. Choć sądziłam, że wszystkie moje odpowiedzi powinny mnie zdyskwalifikować, urzędnik jedynie zapisał je i przybił pieczątkę. Wtedy po raz pierwszy na mnie spojrzał.
– Proszę podać rękę, muszę pobrać krew do badania – powiedział, zakładając gumowe rękawiczki. Odruchowo naciągnęłam rękawy sukni, by zasłonić palce.
– Czy to naprawdę konieczne? – zapytałam rozpaczliwie.
– A jak bez krwi mam wprowadzić twoje DNA do bazy? Jak mam sprawdzić, czy nie popełniłaś morderstwa, czy nie jesteś podejrzana o zdradę?! Jak…
Mężczyzna wyraźnie dopiero zaczynał przemowę, przerwałam mu więc.
– Czy mój włos nie wystarczy?
– Może być – odparł, krzywiąc się z pogardą. Podałam mu włos i poczekałam, aż urządzenie, w które go włożył, wypluje wyniki. Przeczytał je, przybił pod nimi kolejną pieczątkę i podał mi obie kartki.
– Zapraszam do poczekalni – stwierdził kwaśno, a w ścianie obok otworzyły się drzwi. Dygnęłam głęboko, po czym przeszłam przez nie – prosto do pustego pokoju z rzędem krzeseł pod jedną ścianą. Na drugiej widniały drzwi, nad którymi błyszczał zielony napis „zapraszam” – uznałam więc, że mogę przechodzić.
Trafiłam do sali tronowej. Ogromne pomieszczenie było lodowato zimne; od tronu dzieliła mnie długa droga po czerwonym dywanie, pomiędzy gigantycznymi kolumnami i zetlałymi proporcami dynastii. Królowa, tak piękna i świeża, jak ją zapamiętałam, nie siedziała jednak na swym niewygodnym krześle – zajmowała miejsce obok, na maleńkim zydelku, przed spatynowanym lustrem w złotej ramie. Znałam to lustro. I wiedziałam, że Śnieżka nie jest w lepszej sytuacji ode mnie czy siostry gołębi.
– Witaj, kuzynko – odezwałam się jednak, licząc, że nie jest jeszcze w stanie, w jakim znalazła się jej macocha gdy zapadałam w sen. Nie widziałam łowczych poszukujących młodych, pięknych dziewcząt, sądziłam więc, że zachowała jeszcze resztki rozsądku.
– Aurora? – zerknęła na mnie i dostrzegłam w jej oczach cień zainteresowania, lecz nie trwał on długo; zaraz obróciła się w stronę szklanej tafli. – Co tu robisz?
– Jesteś teraz Królową, pomyślałam więc, że może znasz odpowiedzi na moje pytania – powiedziałam z wahaniem.
– Nie jestem taka, jak moja macocha – odparła martwym tonem, jak gdyby powtarzała to zdanie tak wiele razy, że straciło już ono sens. – Nie jestem wiedźmą i nie pytam o nic lustra. Ale być może będę mogła ci pomóc. Pytaj.
– Po pierwsze, nie mogę znaleźć księcia, który mnie obudził; uznałam, że może wiesz, jak go odnaleźć. Po drugie, obok dworca spotkałam dziewczynę, której bracia zostali przemienieni w gołębie, a nie ma pokrzyw, z których mogłaby utkać im koszule. Czy wiesz, jak odwrócić jej klątwę?
Śnieżka długą chwilę milczała, patrząc w lustro, przygryzając czerwone usta, poprawiając lśniące, czarne loki, dotykając śnieżnobiałych policzków, wygładzając zmarszczki niebieskiej spódnicy. Wreszcie dotknęła prawą ręką tafli – i dopiero wtedy zauważyłam, że palce ma z lodu.
– Dotknęła mnie ta sama klątwa, która została rzucona na ciebie – powiedziała cicho, a wróbel uszczypnął moje ucho, jak gdyby chciał mi przypomnieć, że nie czuję bólu. – Przed snem chroni mnie okruch lustra w moim sercu, ale nie wiem, jakie będzie miał skutki uboczne. Mimo to ja – i ta, która mi teraz pomaga – pamiętamy, kto mi to zrobił i kto jako jedyny może cofnąć zaklęcie. Musisz szukać królowej wróżek z lasu, w którym stoi zamek bestii.
– Podobno nikt przez ostatni tysiąc lat jej nie odnalazł – wyszeptałam, zapominając na chwilę, że wciąż nie wiem, jak długo spałam. – Podobno nikt, kogo o to nie poprosiła, nie może się z nią spotkać.
Pod wysokim sufitem, w którym hulały echa, po raz pierwszy zapanowała cisza.
– Podejdź do mnie i weź mnie za rękę – powiedziała wreszcie moja kuzynka. Uczyniłam, co mi kazała; jej dłonie były zimne, gdy z całej siły chwyciła moją dłoń i, wspierając się na mnie, zdołała wstać i oderwać wzrok od lustra.
– Zaprowadzę cię do Kopciuszka, ona… ona ci powie – wyszeptała z trudem, trzymając się mnie mocno, by nie powrócić na dawne miejsce. Głos jej drżał i widać było, że każda chwila bez lustra kosztuje ją wiele energii.
Może zatrzymała klątwę wróżki, lecz przywołała na siebie zupełnie inną.
Mimo tego poprowadziła mnie skrytym za gobelinem korytarzem do przestronnej biblioteki, w której przesiadywała Kopciuszek – starsza, niż ją pamiętałam, bardziej zmęczona, lecz wciąż tak pogodna, jak była na dworze macochy i złych sióstr. Uścisnęła mnie na powitanie i poczułam nagle, jak bardzo brak mi ludzkich emocji… wrażenie to odeszło gdy tylko wypuściła mnie z objęć.
Śnieżka wyjaśniła prędko moją sprawę, po czym niemal biegiem rzuciła się z powrotem do korytarza, na swoje miejsce przed zimną taflą, gdzie będzie pewnie siedzieć, przerażona, póki lód nie pochłonie jej całej.
Kopiuszek uśmiechnęła się do mnie łagodnie.
– Widzę, że masz ze sobą wróbla – powiedziała. – To dobrze. Poproś go o pomoc, proś o pomoc wszystkie zwierzęta, jakie spotkasz; przekaż im, że ja cię posyłam, a poprowadzą cię do celu. Żadne ze zwierząt, jakie zostały w tym mieście, nie zrobi ci krzywdy; nie ma tu już dzikich stworzeń, jedynie zaklęci ludzie. A wszyscy zaklęci mają u mnie dług, mniejszy lub większy. Powiedz im o mnie, a zobaczysz.
*
Wróbel prowadził mnie niechętnie – znał drogę, teraz to widziałam, jednak leciał opieszale, jak gdyby za wszelką cenę chciał opóźnić moje spotkanie z wróżką. Po drodze przez miasto napotkałam jednak kilka bezpańskich kotów – i tak oto zyskałam mnóstwo gorliwych przewodników, bo gdy tylko mijaliśmy kolejne zaklęte stworzenie, koty miauczeniem opowiadały, dokąd idziemy. Z początku mieszkańcy metropolii dziwnie patrzyli na mnie podążającą za stadem zwierząt, lecz one dość szybko skręciły w niemal puste o tej porze uliczki przedmieść, a stamtąd niewiele dzieliło nas od rzadkiego zagajnika, przez który należało przejść by trafić do lasu bestii.
Ku mojemu zdziwieniu, zwierzęta nieomylnie odnalazły wśród roślin starą drogę, a potem bez wahania mknęły nią, kierując się najwyraźniej wprost do pałacu. Drzewa i krzewy rosły tu niezwykle gęsto. Widziałam coraz mniej i mniej, aż wreszcie w zielonym półmroku musiałam położyć dłoń na grzbiecie największego z towarzyszących mi psów, by nie zgubić się tu na zawsze. Mało kto ze śmiałków, którzy chcieli odnaleźć bestię, wracał do miasta. Traciłam poczucie czasu, nie wiedziałam, jak długo brnęłam przez ciemność, potykając się na korzeniach i z trudem unikając niskich gałęzi, nim stanęliśmy przy otwartej, żelaznej bramie.
Pałac był porośnięty gęsto bluszczem, jego okna powybijane, a dach w kilku miejscach zawalił się. Otaczający go park dawno zdziczał, przybierając wygląd niewiele różny od otaczającej go puszczy. Na balkonie, doskonale widocznym z dawnego podjazdu, stał stolik, nad którym pod szklanym kloszem wisiał martwy kwiat róży.
Zwierzęta przystanęły już przy bramie, niepewne i przestraszone; po chwili nad nimi wzleciał znany mi wróbel. Zdawało mi się, że jego ślepka okazują rezygnację i zawód. Pofrunął jednak przede mną, wyraźnie prowadząc mnie w głąb ogrodu.
Przedzierałam się przez gęste krzewy i rozbuchane klomby, powoli czując znużenie i mając dość gałęzi chlastających mnie po twarzy; nagle wypadłam na pustą przestrzeń, a wróbel wrócił na moje ramię, ściskając je pazurkami. Ruszyłam powoli przez trawę, już dostrzegając cel mojej wędrówki.
Przede mną, na skórze, która wyglądała na zdartą z olbrzymiego niedźwiedzia, siedziała postać w długiej czarnej sukni; przed nią rosło – czy raczej stało – wielkie, czarne drzewo, najwyraźniej zupełnie martwe.
– Podejdź, jeśli chcesz – po trawniku rozniósł się jej zmęczony głos. – I tak wiem, że tu jesteś.
Posłusznie wyszłam zza liści, a postać uniosła głowę – miała kobiecą twarz, starą, o zielonej skórze; z głowy wyrastał jej spiralnie skręcony, czarny róg. Jej oczy patrzyły bystro, choć nigdy w życiu nie widziałam twarzy tak poznaczonej zmarszczkami. Dawno, dawno temu dojrzałam tę twarz, choć młodszą, w mroku mojej komnaty. Potem ukułam się w palec.
– Śpiąca Królewna – westchnęła. – Być może powinnam się tego spodziewać. Tylko ty mogłaś tu dotrzeć, żadna inna nie byłaby zdolna iść tydzień przez las bez wody, bez jedzenia, ze zwierzętami jako przewodnikami… Kilka z nich próbowało i zginęło z głodu lub zagryzione przez psy. Popełniłam błąd, oddając cię taką parze królewskiej.
– Popełniłaś błąd, przeklinając ludzi – powiedziałam spokojnie. Nie czułam nic prócz spokoju… nie powinnam, nie mogłam być do tego zdolna. A jednak coś ściskało mi serce.
Wróżka uśmiechnęła się tylko, pokazując ostre zęby.
– Nie widzisz tego, co stoi tuż przed tobą? Zepsułam ci oczy, gdy je montowałam? – warknęła. – Moje siostry zostały zabite, by pomóc w budowie waszych miast i kolei. Te zatruły powietrze, zabiły lasy, aż moje drzewo obumarło… a bez niego nie możemy się odrodzić. Twoi rodzice, Królewna, która każe się tytułować Królową, ten przeklęty Kopciuszek, cała chmara głupich księżniczek i książąt, wszyscy byliście mordercami lub dziećmi morderców. Rozmowy nie skutkowały, walczyłam więc jak umiałam. A mogłam wbudować w ciebie przekleństwo dla całej ludzkiej rasy, byłoby prościej…!
Usiadłam na trawie, czując wilgoć ziemi i roślin, do której nie powinnam się chyba nawet zbliżać. Spojrzałam na moje ręce, jakbym widziała je po raz pierwszy – choć zdawały się być zwykłym, ludzkim ciałem, ja czułam w nich chłodny metal. Ten sam, który dotychczas czułam zamiast serca.
– Stworzyłaś mnie dla nich, ale przestali cię słuchać, gdy tylko im mnie oddałaś – szepnęłam. – A teraz nie ma wróżek, ani królewien, ani książąt, tylko metal i beton. Nie możesz niczego nam oddać? Nie możemy odkupić naszych ani cudzych win, gdy ciążą na nas klątwy! Śnieżka boi się oderwać wzrok od lustra, Kopciuszek jest zbyt zajęty rządzeniem, które ona zaniedbuje, siostra gołębi myśli tylko o przeżyciu, póki nie znajdzie pokrzyw, syrenki ledwo chodzą na poranionych nogach, a ostatnie z twoich sióstr marnieją w garsonkach, pracując w wieżowcach! Co ci to wszystko dało, poza zemstą? Nawet zwierząt nie ma w tym lesie, na ostatnim dzikim stworzeniu właśnie siedzisz!
Po raz pierwszy w życiu krzyczałam, bo coś mną powodowało, a nie, bo chciałam być lepiej słyszana. Czym był ten ucisk, który czułam, czemu piekły mnie oczy?
Wróżka patrzyła na mnie nieprzeniknionym wzrokiem.
– Na to wszystko jest całkiem łatwe lekarstwo – powiedziała niechętnie. – Ale na nie za późno. Wiem, że poniosłam porażkę, nie musisz na mnie wrzeszczeć. Teraz wszystkie, które jeszcze mogą, poszalały zbyt mocno, by móc zapłakać. A tego zawsze trzeba, wiesz? Szczerej łzy. Jak sama powiedziałaś, Śnieżka prędzej zacznie łzawić od swojego odbicia, Kopciuszek – z niewyspania, a siostra gołębi dostanie zapalenia płuc. O reszcie nawet nie myślę. Ty natomiast nie zrobisz nic, bo brakuje ci do tego obwodów; jeszcze starczyło mi rozsądku, by nie umożliwiać ci płaczu.
– Ja tylko chciałam znaleźć mojego księcia – szepnęłam, nie rozumiejąc zupełnie, jak znalazłam się w tej sytuacji.
– Tak, żeby zrobił z ciebie człowieka. Widać, jak wiele ci pomógł, doprowadzając się aż tutaj i uszkadzając powłoki pazurkami. Już ja znam księżniczki i książąt, wszyscy myślicie o swoich problemach, a o innych – nigdy…! – wróżka mówiła coraz bardziej drżącym głosem, po czym wreszcie obróciła się z powrotem do drzewa i ukryła twarz w dłoniach. Może to dobrze, bo nie miałam najmniejszej ochoty z nią rozmawiać.
Wróbel uszczypnął mnie w ucho, co nie miało już zbyt pocieszającego efektu. Teraz przecież wiedziałam, kim jest. Wysunęłam rękę, na której chętnie przysiadł. Patrzyłam w paciorkowate oczka, zastanawiając się, czy pamięta jeszcze cokolwiek poza tym, że miał mnie uratować.
– Nie wiem, jak dostałeś się w środek tego wszystkiego – powiedziałam. – Ale przepraszam, że poprowadziłam się aż tutaj.
 I zamknęłam oczy, nie wiedząc, czy to, co czuję zwiastuje płacz, czy tylko awarię.


3 komentarze:

  1. Opowiadanie genialne,choć trochę zagmatwane. Mimo wszystko dobrze się czyta i warto było czekać tak długo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że warto było czekać ^^; Uch, zagmatwanie mi musiało wyjść przy próbie uzyskania atmosfery poprzez niedopowiedzenia. A myślałam, że opanowałam to trochę =.=

      Usuń
  2. Cześć, nie wiem, czy jesteś teraz na wakacjach, czy też nie dotarła do ciebie odpowiedź. Dla pewności napiszę i u ciebie. Mogę przygarnąć cię do kolejki, tylko się zgłoś przez ten cały formularz. ;) Pozdrawiam, R.

    OdpowiedzUsuń