Egzaminy wszelakie już za mną,
czas na powrót! Później, niż przypuszczałam, ale zawsze. Przynajmniej do
listopada nie przewiduję dalszych przerw.
Gdy otworzyłam oczy, dostrzegłam
nad sobą zakurzony czerwony baldachim i splątane łodygi róż. Usiadłam powoli,
zesztywniała po długim śnie, i wciąż nie widziałam wokół nic prócz kwiatów,
zakurzonych materii i spróchniałego drewna. Ani śladu tego, kto mnie zbudził,
nawet na pokrytej brudem podłodze; jedyną żywą istotą w tym pomieszczeniu był
wróbel, skaczący na jedynej nodze po wygładzonych przez deszcze i wiatry
kamieniach framugi okna. Nie miało tak być. Powinnam podziękować memu wydawcy,
wyjść za niego, a przynajmniej zaoferować jakąś nagrodę za ratunek. Powinnam
dowiedzieć się od niego, co mam teraz zrobić. Nie miałam nawet kogo spytać, ile
czasu przespałam, choć po wyglądzie mej sypialni widziałam, że było go zbyt
wiele.
Wstałam, opierając o kolumienkę
baldachimu, która ledwie utrzymała mój ciężar, po czym ostrożnie, starając się
nie deptać po łodygach czy najbardziej spróchniałych deskach, podeszłam do
okna. Widok, który ujrzałam, był tak odmienny od tego, co zapamiętałam, że po
raz pierwszy poczułam coś jak niepokój. Pamiętałam wzrastające wokół mojej
wieży lasy, niebo o kolorach tak intensywnych, że z łóżka mogłam poznać, jaka
danego dnia będzie pogoda; dalekie, brązowe i czerwone dachy domów, ptaki,
wróżki, nawet małe smoki latające ponad koronami drzew. Teraz jednak
dostrzegałam jedynie zarośla, których liście i gałęzie niemal zupełnie już
obeschły, a za nimi – kilka rzędów drzew, przez które prześwitywały tory
kolejowe i pola, domy i wieżowce, i wszystko to, o czym myślałam, że nie zdoła
dotrzeć do tego właśnie domu.
Jak długo spałam?
Bosa i wciąż niezbyt sprawna,
ostrożnie zeszłam po na wpół zawalonych schodach wieży, a potem ruszyłam przez
gęste krzewy i drzewa ku torom w towarzystwie wróbla z komnaty. Gdzie w tym
obcym świecie mogłam szukać księcia – czy kogokolwiek, kto mógłby mną pokierować?
Dotarłam do wiejskiej stacyjki
kolejowej – kasy były zamknięte, lecz rozkłady jazdy wciąż wisiały, toteż
uznałam, że nadal funkcjonuje. Siadłam na drewnianej ławeczce, czekając
cierpliwie, niepewna, czy nawet będę mogła dojechać na miejsce, skoro nie
wiedziałam, ile kosztuje bilet.
Obok mnie na betonie stanął
wróbel, przekrzywiając łebek i wpatrując się we mnie paciorkowatymi oczkami.
Odsunęłam włosy z ramienia, próbując go zaprosić, by na nim przysiadł; udało
się, i szybko poczułam, jak na pocieszenie skubie mnie w ucho. Poczułam się
lepiej.
Pociąg nadjechał o wyznaczonej
godzinie i otworzył przede mną drzwi. Weszłam do niego powoli, z wróblem wciąż
wczepiającym się pazurkami w mój bark; nikt z pasażerów nie zwrócił na niego
najmniejszej uwagi. Ignorowana przez wszystkich, przeszłam na przód, gdzie
dostrzegłam konduktora; miałam szczery zamiar kupić bilet, jeśli tylko zechce
przyjąć stare monety schowane przezornie w kieszeni mej sukni, lub też znaleźć
miejsce w którym będę mogła je wymienić, jeśli zechce mi pomóc.
Mężczyzna spojrzał na mnie
znużonym wzrokiem i nawet nie drgnęła mu brew na widok postarzałej sukni czy
upiętych w co najmniej staromodny sposób włosów.
– Chciałam kupić bilet –
wyjaśniłam, nagle czując się niepewnie.
– Bilety zostały zniesione
miesiąc temu przez Królową Śnieżkę – powiedział. – Wszyscy jeżdżą za darmo.
Proszę zapoznać się z nowymi rozkazami w księdze na drugim końcu przedziału.
Coś w jego tonie i bezbarwnym
spojrzeniu powiedziało mi, że nie ma sensu pytać go o nic więcej, więc z pewnym
rozczarowaniem podziękowałam i odeszłam, prosto do księgi którą wskazał.
Przejrzałam kilka ostatnich stron – nie słyszałam wcześniej o Królowej Śnieżce,
choć imię zdawało mi się znajome; widać było jednak, że wydaje wiele rozkazów,
i choć część z nich, jak ten o biletach, wyglądały na próbę ułatwienia życia
poddanym, wiele zdało mi się co najmniej bezsensowne. Chociażby zakaz latania
ponad poziomem najniższego budynku, który tłumaczył tak obcą mi pustkę na
niebie.
Usiadłam na jednej z ławeczek i
spróbowałam ukradkiem przyjrzeć się innym pasażerom. Dostrzegłam wśród nich
kilkoro zwykłych ludzi w prostych strojach, lecz również drobną, wychudzoną
wróżkę o przywiędłych skrzydłach i syrenkę, krzywiącą się boleśnie przy każdym dotknięciu
stopami podłogi. Chyba niedawno wyszła z wody, bo zdawała się patrzeć na
widniejące za oknem krajobrazy ze zdumieniem takim samym, jakie budziły we
mnie. Pola szybko zmieniły się w niskie domki, te – w bloki, i wreszcie
wjechaliśmy między olbrzymie wieżowce, błyszczące szkłem jak stawy odbijające
gwiazdy i księżyc w moich czasach.
Zapatrzyłam się na nie tak
bardzo, że niemal umknęła mojej uwadze jedna z pasażerek pociągu – choć to ona
wpatrywała się we mnie uważnym wzrokiem, najzupełniej nie dbając o moją na to
reakcję. Ciemne włosy miała splecione w warkocz, ręce zaczerwienione i do
łokcia pokryte śladami po poparzeniach, strój prosty i zgrzebny. Nie znałam jej
twarzy i nie wiedziałam, dlaczego właściwie jestem dla niej tak interesująca,
jednak pod ciężarem jej spojrzenia czułam niepokój.
Wysiadłam na najbliższej stacji,
widząc, że właściwie wszyscy prócz konduktora również ruszają do wyjścia;
natychmiast oszołomiło mnie miasto, większe i ludniejsze niż najnowocześniejsze
metropolie, jakie poznałam przed zapadnięciem w sen. Tysiące ludzi chodziło
wokół mnie po gładkich chodnikach, rozmawiając, śmiejąc się i pokrzykując,
potrącając mnie w trakcie swego marszu; ich stroje, barwne i zupełnie mi obce,
raniły oczy kontrastem wobec surowych szarości stali, betonu i szkła, wśród
których się znalazłam. Tutaj dopiero zrozumiałam, że naprawdę jestem zagubiona
i nie mam najmniejszego pojęcia, gdzie właściwie mogę iść. Wróbel skubnął mnie
w ucho, próbując na swój sposób mnie pocieszyć; ruszyłam więc powoli do przodu,
decydując, że krok w nieznanym kierunku lepszy jest od bezruchu.
Wtedy ktoś chwycił mnie mocno za
rękaw, po czym pociągnął siłą w bok, do betonowego zaułka, w którym stały kubły
na śmieci, a na nich małe stado gołębi. Napastniczką okazała się dziwna dziewczyna
z pociągu. Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, ptaki rzuciły się na mnie
w deszczu skrzydeł, ostrych dziobów i pazurów. Mogłam jedynie krzyczeć i
osłaniać rękami twarz.
*
Musiałam zemdleć ze strachu, bo
gdy otworzyłam oczy, leżałam na betonie. Choć nic mi się chyba nie stało, serce
wciąż biło mi szybko ze strachu. Wróbel stał przed moją twarzą, przyglądając mi
się bystro z przekrzywionym łebkiem; na widok uniesionych powiek podfrunął na
czubek mojej głowy i nie mogłam dłużej udawać nieprzytomnej.
Ciemnowłosa dziewczyna siedziała
naprzeciwko, najwyraźniej nie przejmując się tym, że brudziła i tak
podniszczone czarne spodnie. Na jej ramionach i skrzyżowanych nogach
przycupnęły gołębie; głaskała jednego po szarych piórach, nie odwracając ode mnie
przenikliwego spojrzenia.
– Wybacz im, proszę, tę napaść –
powiedziała. – Zawsze byli porywczy, a im dłużej mają skrzydła, tym łatwiej im
się zapomnieć.
Nie odpowiedziałam, bojąc się
wydać z siebie jakiś odgłos, a nawet cofnąć choćby o krok.
– Nie sprowadziłam cię tu jednak,
by pozwolić im się pobawić – ciągnęła więc. – Dostrzegłam ptaka na twoim
ramieniu, usłyszałam twoje pytania… i cóż, uznałam, że zapewne sama dobrze
wiesz, jak to jest być przeklętą.
Po chwili zastanowienia pokiwałam
głową.
– Jesteś księżniczką, prawda? Nie
byłaś wygnana, skazana na śmierć, więziona?
Zaprzeczyłam gestem.
– Ja miałam być spalona na stosie
za czary, ale zdołałam zbiec – oznajmiła, niemalże dumna z siebie. – Niestety,
bez pokrzywowych koszul, a nim zdołałam znaleźć czas na poszukiwania, tutaj
wypleniono wszystkie. Nie mogę sama znieść klątwy ani pomówić z kimś, kto może
uczynić coś w tej sprawie… ty możesz.
– Nie – powiedziałam cicho. – Nie
mogę nawet znaleźć swojego księcia.
Uniosła brwi w wyraźnym zdumieniu.
– Być może dowiesz się czegoś i o
nim – stwierdziła. – Wiesz, kto może nam pomóc? Królowa Śnieżka. Zapewne
pamiętasz ją raczej jako Królewnę, lecz sądząc po twoim stroju, znasz ją
dobrze. Pewnie to jakaś twoja krewna. Postaraj się o audiencję u niej, nie
powinno być to dla ciebie trudne, i przekaż mi, czego się dowiesz. Tyle.
– A jeśli tego nie zrobię? –
zapytałam. Choć ta misja dawała mi cień nadziei na odnalezienie mego
wybawiciela, nie czułam chęci służenia osobie, której gołębie próbowały
wydłubać mi oczy.
– Pozwolę moim małym, pierzastym
braciom, by pobawili się tobą nieco dłużej – odpowiedziała spokojnie, czego się
z resztą spodziewałam.
– A jesteś w stanie powiedzieć
mi, jak dostać się na audiencję u Królowej?
– Podejdź do pałacu, tam już tobą
pokierują.
*
Siostra gołębi miała rację;
najtrudniejsze okazało się znalezienie pałacu, stojącego w centrum miasta,
znacznie niższego od otaczających go biurowców. Jednak bez trudu przeszłam
między strażnikami w galowych mundurach do wielkiego hallu, a pomiędzy statuami
z marmuru i kolumnami łatwo dostrzegłam tablice wskazujące mi odpowiednie
pomieszczenie. Już sądziłam, że cała ta eskapada będzie dziecinnie prosta, gdy
weszłam do niewielkiego gabinetu, w którym drogę zagrodził mi podstarzały
urzędnik.
Byłam pewna, że nie poradzę sobie
z urzędnikiem.
– Imię i zawód? – zapytał suchym
głosem, nie podnosząc nawet wzroku znad papieru, po którym pisał.
– Aurora, księżniczka – odparłam
zgodnie z prawdą, bawiąc się dłońmi, by nie drżały, jakbym znowu była małą dziewczynką.
Mężczyzna tylko zamoczył pióro w kałamarzu i poprawił okulary na haczykowatym
nosie.
– Spokrewniona z rodziną
królewską?
– Tak, jestem kuzynką Króle…
Królowej Śnieżki.
– W jakiej sprawie pani
przychodzi?
– Długo przebywałam poza terenem
kraju, chciałam znów ją zobaczyć – odparłam bez mrugnięcia okiem. Choć
sądziłam, że wszystkie moje odpowiedzi powinny mnie zdyskwalifikować, urzędnik
jedynie zapisał je i przybił pieczątkę. Wtedy po raz pierwszy na mnie spojrzał.
– Proszę podać rękę, muszę pobrać
krew do badania – powiedział, zakładając gumowe rękawiczki. Odruchowo
naciągnęłam rękawy sukni, by zasłonić palce.
– Czy to naprawdę konieczne? –
zapytałam rozpaczliwie.
– A jak bez krwi mam wprowadzić
twoje DNA do bazy? Jak mam sprawdzić, czy nie popełniłaś morderstwa, czy nie
jesteś podejrzana o zdradę?! Jak…
Mężczyzna wyraźnie dopiero
zaczynał przemowę, przerwałam mu więc.
– Czy mój włos nie wystarczy?
– Może być – odparł, krzywiąc się
z pogardą. Podałam mu włos i poczekałam, aż urządzenie, w które go włożył,
wypluje wyniki. Przeczytał je, przybił pod nimi kolejną pieczątkę i podał mi
obie kartki.
– Zapraszam do poczekalni –
stwierdził kwaśno, a w ścianie obok otworzyły się drzwi. Dygnęłam głęboko, po
czym przeszłam przez nie – prosto do pustego pokoju z rzędem krzeseł pod jedną
ścianą. Na drugiej widniały drzwi, nad którymi błyszczał zielony napis
„zapraszam” – uznałam więc, że mogę przechodzić.
Trafiłam do sali tronowej.
Ogromne pomieszczenie było lodowato zimne; od tronu dzieliła mnie długa droga
po czerwonym dywanie, pomiędzy gigantycznymi kolumnami i zetlałymi proporcami
dynastii. Królowa, tak piękna i świeża, jak ją zapamiętałam, nie siedziała
jednak na swym niewygodnym krześle – zajmowała miejsce obok, na maleńkim
zydelku, przed spatynowanym lustrem w złotej ramie. Znałam to lustro. I
wiedziałam, że Śnieżka nie jest w lepszej sytuacji ode mnie czy siostry gołębi.
– Witaj, kuzynko – odezwałam się
jednak, licząc, że nie jest jeszcze w stanie, w jakim znalazła się jej macocha
gdy zapadałam w sen. Nie widziałam łowczych poszukujących młodych, pięknych
dziewcząt, sądziłam więc, że zachowała jeszcze resztki rozsądku.
– Aurora? – zerknęła na mnie i
dostrzegłam w jej oczach cień zainteresowania, lecz nie trwał on długo; zaraz
obróciła się w stronę szklanej tafli. – Co tu robisz?
– Jesteś teraz Królową,
pomyślałam więc, że może znasz odpowiedzi na moje pytania – powiedziałam z
wahaniem.
– Nie jestem taka, jak moja
macocha – odparła martwym tonem, jak gdyby powtarzała to zdanie tak wiele razy,
że straciło już ono sens. – Nie jestem wiedźmą i nie pytam o nic lustra. Ale
być może będę mogła ci pomóc. Pytaj.
– Po pierwsze, nie mogę znaleźć
księcia, który mnie obudził; uznałam, że może wiesz, jak go odnaleźć. Po
drugie, obok dworca spotkałam dziewczynę, której bracia zostali przemienieni w
gołębie, a nie ma pokrzyw, z których mogłaby utkać im koszule. Czy wiesz, jak
odwrócić jej klątwę?
Śnieżka długą chwilę milczała,
patrząc w lustro, przygryzając czerwone usta, poprawiając lśniące, czarne loki,
dotykając śnieżnobiałych policzków, wygładzając zmarszczki niebieskiej
spódnicy. Wreszcie dotknęła prawą ręką tafli – i dopiero wtedy zauważyłam, że
palce ma z lodu.
– Dotknęła mnie ta sama klątwa,
która została rzucona na ciebie – powiedziała cicho, a wróbel uszczypnął moje
ucho, jak gdyby chciał mi przypomnieć, że nie czuję bólu. – Przed snem chroni
mnie okruch lustra w moim sercu, ale nie wiem, jakie będzie miał skutki
uboczne. Mimo to ja – i ta, która mi teraz pomaga – pamiętamy, kto mi to zrobił
i kto jako jedyny może cofnąć zaklęcie. Musisz szukać królowej wróżek z lasu, w
którym stoi zamek bestii.
– Podobno nikt przez ostatni
tysiąc lat jej nie odnalazł – wyszeptałam, zapominając na chwilę, że wciąż nie
wiem, jak długo spałam. – Podobno nikt, kogo o to nie poprosiła, nie może się z
nią spotkać.
Pod wysokim sufitem, w którym
hulały echa, po raz pierwszy zapanowała cisza.
– Podejdź do mnie i weź mnie za
rękę – powiedziała wreszcie moja kuzynka. Uczyniłam, co mi kazała; jej dłonie
były zimne, gdy z całej siły chwyciła moją dłoń i, wspierając się na mnie,
zdołała wstać i oderwać wzrok od lustra.
– Zaprowadzę cię do Kopciuszka,
ona… ona ci powie – wyszeptała z trudem, trzymając się mnie mocno, by nie
powrócić na dawne miejsce. Głos jej drżał i widać było, że każda chwila bez
lustra kosztuje ją wiele energii.
Może zatrzymała klątwę wróżki,
lecz przywołała na siebie zupełnie inną.
Mimo tego poprowadziła mnie
skrytym za gobelinem korytarzem do przestronnej biblioteki, w której
przesiadywała Kopciuszek – starsza, niż ją pamiętałam, bardziej zmęczona, lecz
wciąż tak pogodna, jak była na dworze macochy i złych sióstr. Uścisnęła mnie na
powitanie i poczułam nagle, jak bardzo brak mi ludzkich emocji… wrażenie to
odeszło gdy tylko wypuściła mnie z objęć.
Śnieżka wyjaśniła prędko moją
sprawę, po czym niemal biegiem rzuciła się z powrotem do korytarza, na swoje
miejsce przed zimną taflą, gdzie będzie pewnie siedzieć, przerażona, póki lód
nie pochłonie jej całej.
Kopiuszek uśmiechnęła się do mnie
łagodnie.
– Widzę, że masz ze sobą wróbla –
powiedziała. – To dobrze. Poproś go o pomoc, proś o pomoc wszystkie zwierzęta,
jakie spotkasz; przekaż im, że ja cię posyłam, a poprowadzą cię do celu. Żadne
ze zwierząt, jakie zostały w tym mieście, nie zrobi ci krzywdy; nie ma tu już
dzikich stworzeń, jedynie zaklęci ludzie. A wszyscy zaklęci mają u mnie dług,
mniejszy lub większy. Powiedz im o mnie, a zobaczysz.
*
Wróbel prowadził mnie niechętnie
– znał drogę, teraz to widziałam, jednak leciał opieszale, jak gdyby za wszelką
cenę chciał opóźnić moje spotkanie z wróżką. Po drodze przez miasto napotkałam
jednak kilka bezpańskich kotów – i tak oto zyskałam mnóstwo gorliwych
przewodników, bo gdy tylko mijaliśmy kolejne zaklęte stworzenie, koty
miauczeniem opowiadały, dokąd idziemy. Z początku mieszkańcy metropolii dziwnie
patrzyli na mnie podążającą za stadem zwierząt, lecz one dość szybko skręciły w
niemal puste o tej porze uliczki przedmieść, a stamtąd niewiele dzieliło nas od
rzadkiego zagajnika, przez który należało przejść by trafić do lasu bestii.
Ku mojemu zdziwieniu, zwierzęta
nieomylnie odnalazły wśród roślin starą drogę, a potem bez wahania mknęły nią,
kierując się najwyraźniej wprost do pałacu. Drzewa i krzewy rosły tu niezwykle
gęsto. Widziałam coraz mniej i mniej, aż wreszcie w zielonym półmroku musiałam
położyć dłoń na grzbiecie największego z towarzyszących mi psów, by nie zgubić
się tu na zawsze. Mało kto ze śmiałków, którzy chcieli odnaleźć bestię, wracał
do miasta. Traciłam poczucie czasu, nie wiedziałam, jak długo brnęłam przez
ciemność, potykając się na korzeniach i z trudem unikając niskich gałęzi, nim
stanęliśmy przy otwartej, żelaznej bramie.
Pałac był porośnięty gęsto
bluszczem, jego okna powybijane, a dach w kilku miejscach zawalił się.
Otaczający go park dawno zdziczał, przybierając wygląd niewiele różny od
otaczającej go puszczy. Na balkonie, doskonale widocznym z dawnego podjazdu,
stał stolik, nad którym pod szklanym kloszem wisiał martwy kwiat róży.
Zwierzęta przystanęły już przy
bramie, niepewne i przestraszone; po chwili nad nimi wzleciał znany mi wróbel.
Zdawało mi się, że jego ślepka okazują rezygnację i zawód. Pofrunął jednak
przede mną, wyraźnie prowadząc mnie w głąb ogrodu.
Przedzierałam się przez gęste
krzewy i rozbuchane klomby, powoli czując znużenie i mając dość gałęzi
chlastających mnie po twarzy; nagle wypadłam na pustą przestrzeń, a wróbel
wrócił na moje ramię, ściskając je pazurkami. Ruszyłam powoli przez trawę, już
dostrzegając cel mojej wędrówki.
Przede mną, na skórze, która
wyglądała na zdartą z olbrzymiego niedźwiedzia, siedziała postać w długiej
czarnej sukni; przed nią rosło – czy raczej stało – wielkie, czarne drzewo, najwyraźniej
zupełnie martwe.
– Podejdź, jeśli chcesz – po
trawniku rozniósł się jej zmęczony głos. – I tak wiem, że tu jesteś.
Posłusznie wyszłam zza liści, a
postać uniosła głowę – miała kobiecą twarz, starą, o zielonej skórze; z głowy
wyrastał jej spiralnie skręcony, czarny róg. Jej oczy patrzyły bystro, choć
nigdy w życiu nie widziałam twarzy tak poznaczonej zmarszczkami. Dawno, dawno
temu dojrzałam tę twarz, choć młodszą, w mroku mojej komnaty. Potem ukułam się
w palec.
– Śpiąca Królewna – westchnęła. –
Być może powinnam się tego spodziewać. Tylko ty mogłaś tu dotrzeć, żadna inna
nie byłaby zdolna iść tydzień przez las bez wody, bez jedzenia, ze zwierzętami
jako przewodnikami… Kilka z nich próbowało i zginęło z głodu lub zagryzione
przez psy. Popełniłam błąd, oddając cię taką parze królewskiej.
– Popełniłaś błąd, przeklinając
ludzi – powiedziałam spokojnie. Nie czułam nic prócz spokoju… nie powinnam, nie
mogłam być do tego zdolna. A jednak coś ściskało mi serce.
Wróżka uśmiechnęła się tylko,
pokazując ostre zęby.
– Nie widzisz tego, co stoi tuż
przed tobą? Zepsułam ci oczy, gdy je montowałam? – warknęła. – Moje siostry
zostały zabite, by pomóc w budowie waszych miast i kolei. Te zatruły powietrze,
zabiły lasy, aż moje drzewo obumarło… a bez niego nie możemy się odrodzić. Twoi
rodzice, Królewna, która każe się tytułować Królową, ten przeklęty Kopciuszek,
cała chmara głupich księżniczek i książąt, wszyscy byliście mordercami lub
dziećmi morderców. Rozmowy nie skutkowały, walczyłam więc jak umiałam. A mogłam
wbudować w ciebie przekleństwo dla całej ludzkiej rasy, byłoby prościej…!
Usiadłam na trawie, czując wilgoć
ziemi i roślin, do której nie powinnam się chyba nawet zbliżać. Spojrzałam na
moje ręce, jakbym widziała je po raz pierwszy – choć zdawały się być zwykłym,
ludzkim ciałem, ja czułam w nich chłodny metal. Ten sam, który dotychczas
czułam zamiast serca.
– Stworzyłaś mnie dla nich, ale
przestali cię słuchać, gdy tylko im mnie oddałaś – szepnęłam. – A teraz nie ma
wróżek, ani królewien, ani książąt, tylko metal i beton. Nie możesz niczego nam
oddać? Nie możemy odkupić naszych ani cudzych win, gdy ciążą na nas klątwy!
Śnieżka boi się oderwać wzrok od lustra, Kopciuszek jest zbyt zajęty
rządzeniem, które ona zaniedbuje, siostra gołębi myśli tylko o przeżyciu, póki
nie znajdzie pokrzyw, syrenki ledwo chodzą na poranionych nogach, a ostatnie z
twoich sióstr marnieją w garsonkach, pracując w wieżowcach! Co ci to wszystko
dało, poza zemstą? Nawet zwierząt nie ma w tym lesie, na ostatnim dzikim
stworzeniu właśnie siedzisz!
Po raz pierwszy w życiu
krzyczałam, bo coś mną powodowało, a nie, bo chciałam być lepiej słyszana. Czym
był ten ucisk, który czułam, czemu piekły mnie oczy?
Wróżka patrzyła na mnie
nieprzeniknionym wzrokiem.
– Na to wszystko jest całkiem
łatwe lekarstwo – powiedziała niechętnie. – Ale na nie za późno. Wiem, że
poniosłam porażkę, nie musisz na mnie wrzeszczeć. Teraz wszystkie, które
jeszcze mogą, poszalały zbyt mocno, by móc zapłakać. A tego zawsze trzeba,
wiesz? Szczerej łzy. Jak sama powiedziałaś, Śnieżka prędzej zacznie łzawić od
swojego odbicia, Kopciuszek – z niewyspania, a siostra gołębi dostanie
zapalenia płuc. O reszcie nawet nie myślę. Ty natomiast nie zrobisz nic, bo
brakuje ci do tego obwodów; jeszcze starczyło mi rozsądku, by nie umożliwiać ci
płaczu.
– Ja tylko chciałam znaleźć
mojego księcia – szepnęłam, nie rozumiejąc zupełnie, jak znalazłam się w tej
sytuacji.
– Tak, żeby zrobił z ciebie
człowieka. Widać, jak wiele ci pomógł, doprowadzając się aż tutaj i uszkadzając
powłoki pazurkami. Już ja znam księżniczki i książąt, wszyscy myślicie o swoich
problemach, a o innych – nigdy…! – wróżka mówiła coraz bardziej drżącym głosem,
po czym wreszcie obróciła się z powrotem do drzewa i ukryła twarz w dłoniach.
Może to dobrze, bo nie miałam najmniejszej ochoty z nią rozmawiać.
Wróbel uszczypnął mnie w ucho, co
nie miało już zbyt pocieszającego efektu. Teraz przecież wiedziałam, kim jest.
Wysunęłam rękę, na której chętnie przysiadł. Patrzyłam w paciorkowate oczka,
zastanawiając się, czy pamięta jeszcze cokolwiek poza tym, że miał mnie
uratować.
– Nie wiem, jak dostałeś się w
środek tego wszystkiego – powiedziałam. – Ale przepraszam, że poprowadziłam się
aż tutaj.
I zamknęłam oczy, nie wiedząc,
czy to, co czuję zwiastuje płacz, czy tylko awarię.
Opowiadanie genialne,choć trochę zagmatwane. Mimo wszystko dobrze się czyta i warto było czekać tak długo :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że warto było czekać ^^; Uch, zagmatwanie mi musiało wyjść przy próbie uzyskania atmosfery poprzez niedopowiedzenia. A myślałam, że opanowałam to trochę =.=
UsuńCześć, nie wiem, czy jesteś teraz na wakacjach, czy też nie dotarła do ciebie odpowiedź. Dla pewności napiszę i u ciebie. Mogę przygarnąć cię do kolejki, tylko się zgłoś przez ten cały formularz. ;) Pozdrawiam, R.
OdpowiedzUsuń