Wybaczcie opóźnienie, to wina tylko i wyłącznie mojej
beznadziejnej pamięci, bo tekst mam przygotowany od dawna =.= Jest dłuższy niż
zwykle i będzie musiał wystarczyć na dłużej – jak może niektórzy wiedzą, w maju
są matury, a w czerwcu i lipcu egzaminy na ASP; postaram się coś napisać w
międzyczasie, zwłaszcza że przyda mi się takie oderwanie od nauki, ale jeśli mi
się nie uda – wrzucę coś dopiero pod koniec lipca. Wtedy też zamierzam wrócić
do czytania cudzych blogów, tak więc do zobaczenia kiedy wrócę do żywych!
Ashlynn obróciła się, nalała sobie szampana do kieliszka i
wypiła go duszkiem – po czym zrobiła to jeszcze raz. Musiała coś sobie znaleźć,
żeby nie podejść do krawędzi platformy i nie spojrzeć w dół, więc nastawiła
gramofon. Miała identyczny w domu, znała też tę piosenkę. Green się przygotował.
Dziwne, jak słowa z dwudziestego wieku pasowały do jej
życia. Gdyby się postarać, mogłaby dobrać fragment do wszystkiego co ją tu
doprowadziło. Biedna Annette Hanshaw pewnie nie przypuszczała, że dziesiątki
lat po jej śmierci przeciętna Amerykanka będzie stała na piętnastym piętrze
szkieletora i czekała, aż za parę minut wybuchnie wieżowiec jednej z
największych firm medycznych w kraju. I to wszystko z jej winy.
Am I blue, am I blue – ain’t those tears in my eyes telling
you?
Wszystko zaczęło się, gdy American Health Organisation
dopuściła do badań na ludziach dwa odkrycia: pierwszym była komputerowa
modyfikacja DNA; drugim – przedłużanie życia przez wzmacnianie ciała sztucznymi
elementami. Oba były reklamowane jako nowe nadzieje ludzkości i, rzecz jasna,
oba były nie do przyjęcia. Dawały wielkie pole do nadużyć i mogły doprowadzić
do wyniszczenia Ziemi, powrotu eugeniki oraz ostatecznego zatracenia Ducha w
narodzie.
Przynajmniej tak uważała Ashlynn, i dlatego postanowiła
zrezygnować z dnia kłótni z wykładowcami i komputerami w college’u by móc
spierać się z biznesmenami i policją. Brała udział w organizacji tego strajku i
prawie była z siebie dumna. Warto było nie spać po nocach i wykorzystać szkolne
komputery do rozsyłania wiadomości.
Wciąż jednak nie była do końca usatysfakcjonowana. Strajki
pomagały, zwiększały zainteresowanie, ale nie zatrzymywały pracy nad projektami.
Nie docierały do rad nadzorczych korporacji. Dziewczyna coraz mocniej czuła, że
pokojowe protesty nie wystarczają. Ale co innego mogła zrobić...?
Pozostawało jej jak najlepiej przygotować się do
dzisiejszego protestu. Przede wszystkim musiała zadbać o wygląd. Ashlynn zawsze
malowała się tak starannie jak malowano elewacje korporacyjnych biurowców, dziś
jednak przyłożyła się jak do tworzenia na nich graffiti. Ostatecznie jeśli chce
się zostać twarzą rewolucji, należy wyglądać ładnie.
Jedną ręką odpowiadając w tablecie na wiadomości, drugą
przygotowała śniadanie – lokalny chleb i organiczny serek, do tego kawa fair
trade, wszystko moralnie bezpieczne. Zjadła, wchłaniając skrót z dzisiejszych
wiadomości, narzuciła na siebie płaszcz, sprawdziła, czy ma w kieszeniach
latarkę, zestaw scyzoryków, paralizator i konserwę (zestaw podstawowy na
wypadek przeżycia katastrofy nuklearnej) i ruszyła na rowerze do centrum.
Jego gigantyczne wieżowce górowały nad przedmieściami;
Ashlynn tak samo nienawidziła obu tych miejsc. Tak biurowce jak setki
szeregowych domków otoczonych identycznymi trawnikami były nudne i pozbawione
duszy. Wydawało się, że wszędzie mieszkają tacy sami mężczyźni w korporacyjnych
garniturkach, kobiety w kostiumikach, dzieci w kolorowych kombinezonach,
rozjeżdżający się do pracy i przedszkoli punkt ósma i co wieczór siadający
przed ekranami. Mieli takie same pojazdy rodzinne, kwiaty, nawet niewielkie,
beżowe, modyfikowane genetycznie psy. Czasem Ashlynn czuła, że najlepiej byłoby
spalić wszystkie kretyńskie osiedla i zacząć od początku. Tylko najsilniejsi
potrafili dostrzec bezsens życia w otoczeniu uśrednionej szczęśliwości; może
jej brak uruchomiłoby innym intelekt.
Tramwaje powietrzne przejeżdżały wokół ze świstem, a Ashlynn
popadła w ponurą zadumę. Jej rodzina też nie zauważała w otaczającym ich
świecie niczego złego. Rodzice zadowalali się nudną pracą i dwójką dzieci;
czasem tylko wspominali czasy, gdy chcieli zostać muzykami. Mimo to gdy Ashlynn
próbowała na ich przykładzie wykazać opresyjność systemu, uśmiechali się
łagodnie i mówili, żeby wróciła do nauki. Jej brat był jeszcze gorszy – na
każdą próbę rozmowy na ten temat wybuchał śmiechem. Prawie czuła ulgę, że
ożenił się i wyprowadził.
Tego dnia pocieszyła się nie tylko bójką z policją ale też
faktem, że pokazano ją w wiadomościach.
Kiedy następnego ranka wychodziła z komendy, radośnie
rzucając groźby o zaskarżeniu wszystkich do Trybunału Praw Człowieka, nastąpiła
następna uszczęśliwiająca rzecz w jej życiu. Jakiś chłopak potrącił ją, po czym
przeprosił wylewnie, unosząc skraj czarnego kapelusza, a gdy odszedł – Ashlynn
znalazła w kieszeni kartkę. Każdy, kto choć raz trafił do aresztu za walkę z
policją dla dobra sprawy wiedział, co oznacza czarna karteczka z białą literą
''P'' na środku.
Towarzystwo Przyjaciół zaprosiło ją na spotkanie.
Przyjaciele działali od niedawna, ale już mieli opinię
najbardziej niebezpiecznej organizacji w całym stanie. Po pierwsze, działali w
podziemiu – nikt tak naprawdę nie wiedział, kto do nich należy ani kto nimi
przewodzi. Po drugie, nie znano ich planów – zazwyczaj jednak uderzali w
korporacje, najpierw bankowe, teraz medyczne. Po trzecie, organy ścigania nie
potrafiły odnaleźć ich kwatery głównej – i wykazywały w tej kwestii taką
nieudolność, że zaczynano szeptać o wtykach Przyjaciół między nimi. Wedle
zaproszenia, dzisiejsze spotkanie miało się odbyć na Szkieletorze: betonowym
zaczątku wieżowca w samym centrum miasta. Konstrukcja stała opuszczona, odkąd
firma, dla której miał powstać, zbankrutowała, i najwyraźniej służyła znacznie
wyższym celom. Ashlynn musiała przyznać, że jeśli jest to stałe miejsce zebrań,
to Przyjaciele potrafią się zakonspirować. Słyszała o spotykających się tam
rozpijaczonych gówniarzach, ale nie grupie opozycji.
Była gotowa je sprawdzić.
Równo o dziesiątej odstawiła rower w bezpieczne miejsce i
całkiem sprawnie przeskoczyła przez płot wokół ruiny. Przez chwilę bała się, że
całe zaproszenie było tylko żartem, ale zauważyła grupę ludzi trzymającą
podobne czarne kartki i poczuła się nieco bezpieczniej. Za nimi wdrapała się na
piąte piętro, okazując po drodze wejściówkę, po czym stanęła obok jednego z
betonowych filarów. Samo zaproszenie może nie było oszustwem, ale wciąż
wszystko mogło się wydarzyć.
– Jesteś tu pierwszy raz, prawda? – odezwał się ktoś obok
niej, a Ashlynn nie potrafiła nie drgnąć z zaskoczenia, choć osobą, która ją
zagadnęła, była niewysoka, nieco pulchna dziewczyna o czarnych włosach, w
której niebezpieczna mogła być co najwyżej trzymana w ręce butelka piwa. Gdyby
ją rozbiła.
– Nie da się ukryć – odpowiedziała Ashlynn z pewnym
zdenerwowaniem.
– Nie przejmuj się – poradziła nieznajoma. – Oni bardzo
starają się wyglądać na niebezpiecznych, ale nimi nie są. Przynajmniej dla
swoich.
Pociągnęła łyk z butelki.
– Kaia jestem.
– Ashlynn.
Zdenerwowanie zupełnie ustąpiło, bo rzeczywiście, czego
miała się bać? Była wśród swoich.
– Macie przywódcę? – Zapytała, patrząc dookoła z
ciekawością. Na tej wysokości nieco wiało, obecnym zdawało się to jednak nie
przeszkadzać. Siadali na betonie, wyciągali butelki i rozmawiali żywo.
Większość była starsza od niej, ale niewiele.
– O, mamy – odparła Kaia z dziwnym smutkiem. – Zobaczysz.
Zawsze daje nam chwilę na rozluźnienie, ale zaraz powinien być...
Wtedy na piętrze wyżej rozległy się kroki, a gwar zaczął
cichnąć. Gdy wszyscy umilkli, ze schodów ktoś zszedł.
Jej oczy już przyzwyczaiły się do ciemności, zauważyła więc,
że ma przed sobą średniego wzrostu blondyna w garniturze. Jego twarzy nie można
było dostrzec, ale zebranym nie przeszkadzało to patrzeć się w niego jak w
ekran.
– Znów jest nas więcej – powiedział spokojnym, ale donośnym
głosem. – Ciekaw jestem, czy wszyscy wiecie, o co przyszliście tu walczyć.
Jednak potrzebujemy każdego ochotnika, nie będę was więc przepytywał. Ufam, że
jesteście godni uwagi.
– Nie poznacie mojego imienia; możecie nazywać mnie John
Green – ciągnął. – Nie jest to ani trochę tak istotne jak zagrożenie, które
zawisło nad naszym społeczeństwem. Chyba już wiecie, że AHO zaaprobowała
projekt Agenusa. Nie muszę raczej tłumaczyć, dlaczego triumfalny powrót
eugeniki jest tak niebezpieczny w tych czasach, gdy wszystkich i wszystko
przykrawa się do normy.
– Nie zapominajmy o drugim projekcie, który również
przeszedł – rzuciła Kaia i łyknęła sobie dla kurażu. Green spojrzał na nią i
choć Ashlynn nadal nie widziała jego miny, wyczuwała dezaprobatę. Dziewczyna
nie dała się jednak zbić z tropu.
– Arcadia Healthcare dla odmiany zabrała się za wydłużanie
życia w nieskończoność – mówiła. – Nie masz wrażenia, że to zagraża nam co
najmniej tak samo?
– Właśnie! – ożywiła się Ashlynn. – Musimy zwalczać oba za
jednym zamachem, zanim stracimy jakąkolwiek szansę na normalne życie!
Kaia popatrzyła na nią odrobinę kpiąco, Green natomiast z
zastanowieniem.
– Oczywiście, możliwość zmiany genów, nieważne z resztą,
przed czy po urodzeniu, będzie koszmarnie demoralizująca – perorowała dalej. – Ale
czy potencjalna nieśmiertelność nie zniszczy umysłów ludzi w tym samym stopniu?
Czy brak strachu przed śmiercią nie zabije tych resztek chęci rozwoju, jakie
jeszcze mamy?
– Pani nazywasz się...? – zapytał powoli Green.
– Ashlynn Jenkins – odpowiedziała szybko.
– Witam wśród Przyjaciół.
Dziewczyna rozpromieniła się, w tej chwili czując, że jej
życie jednak ma sens, dla gatunku ludzkiego jest nadzieja a wszystko dookoła
jest cudowne.
I've got a feeling I'm falling – show me the ring and I'll
jump right through
Na tym samym spotkaniu Ashlynn i innym nowym została
przydzielona misja. Mieli sabotować rozwój projektów w najprostszy możliwy
sposób – wandalizmem. Przecinali opony w samochodach wyższej kadry (nigdy
szeregowym pracownikom), robili graffiti na ścianach, nierzadko odtwarzając
portrety Hitlera; raz nawet rozbili okna na parterze wieżowca Agenusa. Czasem
Ashlynn zastanawiała się, czy to na pewno ma sens – ostatecznie wszystkie te
działania były raczej bliższe huligaństwu niż prawdziwej walce – ale Green
zazwyczaj uspokajał jej wątpliwości. Zawsze upewniał się, czy zostawili na
miejscu wskazówkę, z jakiego powodu dokonano zniszczeń, i dopytywał, czy nikt
niewinny nie mógł w ich wyniku ucierpieć. Rozmowy z nim pozostawiały w Ashlynn
jeszcze więcej zapału dla sprawy.
Siłą rzeczy miała mniej czasu na naukę, ale choć omijała
więcej zajęć, starała się, by jej oceny pozostały przyzwoite. Rodzice mieli o
niej zaufanie i naprawdę wolała, żeby tak zostało. Im mniej wiedzieli, tym
lepiej dla nich.
W ten sposób upłynęły trzy tygodnie oczekiwania na przełom;
ten nastąpił tylko dzięki Kai, najmniej zaangażowanej w protesty. Od początku
było widać, że preferowała negocjacje, i to takie, w trakcie których mogła
przegadać przeciwnika na śmierć. Miała jednak ważny powód, by być na każdym
spotkaniu Przyjaciół i odzywać się jak najczęściej: był nim John Green. Jego
uwagę można było uzyskać tylko na dwa sposoby, wykazując się zapałem albo
sceptycyzmem. Kaia była zupełnie niezdolna do pierwszego, okazywała więc tyle
niechęci do sprawy, ile tylko mogła. Zdawała się potrzebować jego uwagi do
życia, nawet przepełnionej nienawiścią. Ashlynn jej współczuła, zwłaszcza, że
John tolerował ją chyba tylko po to, by zrobić z niej prywatnego ochroniarza.
Niestety, szykując się na wojnę należy być praktycznym.
– Przez ostatnie tygodnie świetnie sprawowaliście się
blokując postępy obu projektów. Teraz jednak, pomimo wysiłku, który włożyliście
w sabotowanie Arcadia Healthcare, musimy skupić wszelkie siły na Agenusie.
– O, dlaczego? – zainteresowała się Kaia, która chyba wypiła
wtedy nieco więcej niż zwykle. Ashlynn bez sukcesów spróbowała odebrać jej
butelkę. – Sztuczne przedłużanie życia już nie zagraża duchowi narodu?
Green spojrzał na nią chłodno.
– Bynajmniej – powiedział. – Ale mamy dowody na to, że
Agenusa należy zatrzymać wcześniej.
Uruchomił ekran, który ustawili za nim dwaj przyboczni, a
zdjęcie, które pokazał, zmusiło Ashlynn do zamknięcia oczu. Za chwilę jednak je
otwarła, przełykając ślinę i powstrzymując mdłości. Nie wolno zamykać oczu na
niesprawiedliwość.
– Oto, jak wedle Agenusa wyglądają bezpieczne testy na
ludziach – powiedział Green grobowym tonem. – Oprócz wszystkich krzywd, które
wyrządzi ich projekt po ukończeniu, zabierze on ze sobą setki niewinnych ofiar.
Ochotnicy będą ginęli w męczarniach, dopóki naukowcy Agenusa nie znajdą
idealnej substancji mutującej geny.
Na skinięcie jego ręki zdjęcie zniknęło i zastąpiła je
wielka tabela. Ashlynn zauważyła nazwiska wszystkich członków rady nadzorczej
Agenusa – oraz listy drogich zakupów, jakie niedawno dokonali.
– Podczas gdy ludzie giną w laboratoriach, ci, którzy
skazali ich na męczarnie, wydają na własne przyjemności dotacje AHO – ciągnął
Green coraz bardziej ponuro. – Oto nowa posiadłość prezesa rady; oto jego
samochód, kupiony dwa tygodnie temu. Patrzcie!
Na ekranie zaczęły pojawiać się dziesiątki zdjęć, jedne
nakrywające inne. Przedstawiały zegarki, samochody, prototypy komputerów i
tabletów z projekcjami 3D, smartphone'y, prywatne odrzutowce nowej generacji,
ba! plany prywatnej linii powietrznego tramwaju i latającego basenu.
– To wszystko rada kupiła lub zaprojektowała w przeciągu
ostatnich trzech tygodni – powiedział ciężko Green. – I ani gazety, ani rząd
nie wydają się zaniepokojone.
Zapadła pełna napięcia cisza. Ashlynn myślała, że wie, o
czym wszyscy myślą: o przedmieściu pełnym niewielkich, budowanych od sztancy
domków i ludzi, którzy nie spełnili swoich marzeń, bo nie było ich na to stać.
I tylko Kaia, oparta wygodnie o filar, patrzyła na Johna
zupełnie beznamiętnie.
– Nie mamy wyboru – powiedział on. – Musimy posunąć się
dalej niż kiedykolwiek wcześniej. Zniszczyć to źródło zepsucia, zanim opanuje
cały kraj i zabije więcej niewinnych. Pomyślcie, czy jesteście gotowi na
prawdziwą walkę, bo od jutra będziemy istnieć albo my, albo oni.
– Podsumowując, mamy pracować nad zrównaniem Agenusa z
ziemią? – zapytała Kaia protekcjonalnym tonem.
– Tak jak powiedziałem – odparł John chłodno.
– Włącznie z jego laboratoriami i magazynami?
– Gdybyś mniej piła, nie musiałabyś pytać.
– Czyli mamy zniszczyć wyniki wielu lat badań, dzięki którym
być może już powstały działające leki?
– Leki opłacone ofiarą setek...
– Tak, wiem, ale nie wskrzesimy ich, dopóki projekt Arcadii
nie dojdzie do skutku – przerwała mu Kaia, a John drgnął wyraźnie. – Pomyśl,
czy możliwość leczenia chorób genetycznych nie byłaby właściwie czymś dobrym?
Gdyby wprowadzić odpowiednie regulacje...
– Czy ty w ogóle słuchałaś, o czym mówiliśmy ostatnie trzy
tygodnie? – przerwała jej Ashlynn, nie mogąc tego wytrzymać. – Regulacje
niczego tak naprawdę nie rozwiążą, nie przy panującej w szpitalach korupcji.
Ludzie zaczną projektować sobie dzieci za odpowiednią opłatą. Pomyśl, do jakich
niesprawiedliwości to doprowadzi, nie wspominając o powiększeniu przepaści
między klasami społecznymi! Do tego czy naprawdę chcemy, aby było nas coraz
więcej? Ludzie już i tak niszczą ten świat, za bardzo ingerują w naturę i
przykrawają wszystko do własnych standardów. Coś takiego tylko wzmocni
przekonanie, że możemy opanować całą ziemię, i to teraz, kiedy na naszych
oczach giną kolejne gatunki zwierząt! Może nie jesteśmy w stanie wskrzesić
ofiar, ale nie możemy obrażać ich pamięci pozwalając na to wszystko.
Wszyscy zebrani utkwili oczy w Johnie. Ashlynn czuła, że się
czerwieni, poniewczasie rozumiejąc, że mogła mu się narazić – a na pewno
obrazić przyjaciółkę. Chciała od razu ją przeprosić, ale nie mogła przerwać tej
koszmarnej ciszy.
– Brawo, Ashlynn – powiedział powoli Green. – Dokładnie o to
nam chodzi. Proszę, zostań chwilę dłużej, pójdziesz ze mną na dziesiąte piętro.
Kaia, przemyśl, co dziś powiedzieliśmy i wytrzeźwiej, albo przestań marnować
nasz czas. Reszta – zastanówcie się nad tym, ile chcecie poświęcić. Możecie
odejść.
Ashlynn znów się zarumieniła, tym razem z dumy, i chciała
pocieszyć zmartwiałą Kaię, ale dziewczyna tylko zbyła ją machnięciem ręki. John
już czekał, Ashlynn ruszyła więc za nim na schody.
– Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem – powiedział, gdy
oddalili się od gwaru rozchodzących ludzi. – Rzadko kiedy ktoś tak dokładnie
wygłasza moje własne poglądy.
– Tym razem też się nie udało – rzuciła Ashlynn lekko,
chociaż serce mocno waliło jej w piersi. – To były moje poglądy.
Green uśmiechnął się pod nosem i poprowadził ją wyżej.
Przeciągi zniknęły tak jak reszta świateł miasta, dziewczyna uznała więc, że
weszli już na ten tajemniczy, osłaniany reklamami poziom. Spodziewała się po
nim różnych rzeczy, ale na pewno nie… drzwi.
– O tym, co zaraz zobaczysz, nie wolno ci opowiadać nikomu –
przestrzegł ją John. – Wszystko to jest ściśle tajne. Sama chyba wiesz, w jak
poważnej jesteśmy sytuacji.
Ashlynn pokiwała głową, zbyt podekscytowana, żeby się
odezwać. Green musiał uznać, że to wystarczy, i otworzył drzwi, po czym włączył
coś w smartphonie.
W pomieszczeniu zabłysły światła, a dziewczyna, nieco
oślepiona, nie mogła uwierzyć własnym oczom.
Nie tylko reklama blokowała dostęp światła – wszystkie
ściany były przesłonięte czarnymi parawanami, uniemożliwiającymi jakiekolwiek
podglądnięcie urządzenia piętra. Na rzędach metalowych półek była tu ustawiona
wszelka broń, jaką Ashlynn mogła sobie wyobrazić: pistolety laserowe, nieco
prymitywne bomby, gazy łzawiące i usypiające…
– Przygotowujesz się do tego od dawna, co? – zapytała słabo,
opierając się o najbliższą półkę.
– To prawda – powiedział Green, gładząc wiszący na ścianie
kombinezon – dziewczyna zgadywała, że jest odporny na większość ataków. – Od
dawna wiem, że same protesty nie wystarczą. Widziałaś to, na co pozwala sobie
zarząd Agenusa. Reszta zachowuje się niewiele lepiej. Biorą pieniądze od rządu,
niezależnych sponsorów i wszystkich, których zmuszą do płacenia za podstawowe
usługi; wydają je na luksusy. Wiesz, jak wyglądają ludzie na ulicach, te szare
masy zniewolone przez korporacje, wszyscy identyczni, pozbawieni przez system
indywidualnych cech. Nie byliby tacy, gdyby w tym przeklętym mieście można było
dostać cokolwiek za oficjalną cenę…
Green westchnął ciężko i opuścił ręce, a Ashlynn nie mogła
nie uznać, że wygląda bardzo szlachetnie.
– Przy takim arsenale łatwo przyjdzie nam zmienić stary
porządek – powiedziała lekko, starając się go pocieszyć.
– Ludzie liczą się bardziej niż broń.
– Dobrze więc, że mamy ciebie – powiedziała cicho i
zaczerwieniła się, ale John odpowiedział tylko poważnym skinięciem głowy.
– Po twojej dzisiejszej mowie wiem, że jesteś zaangażowana w
sprawę co najmniej tak jak ja – zaczął po chwili. – Chciałem zaproponować ci
szkolenie w obsłudze przynajmniej części tego zbioru… i udział w poważniejszych
akcjach.
– To będzie zaszczyt – zapewniła dziewczyna z zapałem.
Nie straciła go przez następny miesiąc codziennych spotkań.
Była ich setka gotowych na wszystko, byle tylko zaprowadzić nowy ład. Nie
powiedziała nic przeciwko morderczemu rygorowi, brakowi informacji ani godzinom
spotkań, przez które nie miała szans na zaliczenie roku.
Nie zrobiła też nic, gdy pewnej nocy włamali się do
laboratorium Agenus Company i zniszczyli wszystko, co mogli.
I'll never leave him alone, I'll make his troubles my own,
Oh there's not a thing I wouldn't do for my man
Cień refleksji pojawił się w jej głowie dopiero następnego
ranka, gdy nadal nieprzytomna jadła śniadanie przed ekranem, próbując przyswoić
skrót z wydarzeń. Kiedy bez entuzjazmu zjadała kolejną kanapkę z organicznym
twarożkiem zaczęła mieć wrażenie, że coś jest nie tak; dopiero po wypiciu
połowy kubka kawy zrozumiała, co.
W rogu ekranu migał czerwony symbol wiadomości specjalnej.
Ashlynn niepewnie kiwnęła na niego ręką – i zobaczyła dokładnie to, czego się
obawiała. Wybite szyby i osmalona dziura zamiast drzwi, szkło z probówek
zaścielające podłogę, kosztowna elektronika leżąca na niej w stertach, ze
strzaskanymi obudowami i zniszczonymi procesorami. Drewniane szafki porąbane,
stalowe pocięte laserami; część spalona. Dziewczyna słuchała uważnie, ale
wyglądało na to, że policja nie ma pojęcia, gdzie szukać sprawców. Już
odetchnęła z ulgą, gdy zaczęła się odtwarzać druga wiadomość. Z szeroko
otwartymi ze zdumienia oczami oglądała nagrany smartphonem obraz wybuchu w
rezydencji prezesa Agenusa – pękające w drobny mak szyby i płomienie buchające
pod sam dach. Tyle dobrego, że z powodu remontu posiadłość stała opuszczona.
O tym nic nie wiedziała. John nie mógł planować takiej akcji
i nie poinformować – ba, nie użyć! – swojej armii. Ktoś inny chciał powstrzymać
zarząd? A może… może Green miał jeszcze jedną armię? Ashlynn do tej pory czuła
się jedną z wyróżnionych, członkinią elity, i musiała stwierdzić, że myśl o
jeszcze bliższej przywódcy grupie raniła jej dumę. Nawet, jeśli coś takiego
mogłoby pomóc sprawie.
Odebrała telefon od matki i machinalnie zapewniła, że też
jest w szoku, bardzo się cieszy, że rodzice nie pracowali dla Agenusa, ona sama
nie ma zamiaru, a terroryści są straszni; w ataku inwencji wtrąciła, o
konieczności odwiedzenia koleżanki, której rodzice byli laborantami spółki.
Mama, rzecz jasna, natychmiast kazała jej zanieść na wizytę ciasto, a Ashlynn z
trudem powstrzymała się od stwierdzenia, że koleżanka chyba wolałaby wódkę.
Nie wiedziała, czy rozmowa z Kaią może jej w tej sytuacji
pomóc, ale miała kompletny mętlik w głowie i po prostu musiała z kimś pomówić.
Ona wiedziała przynajmniej, czym jest Towarzystwo, no i długo znała Greena.
Może mogłaby rozjaśnić kilka spraw.
Nie wspominając już o tym, że nie widziały się od pamiętnej
kłótni na spotkaniu, i Ashlynn poczuła lekkie poczucie winy na myśl, czym
dziewczyna mogła zajmować się przez ten czas. Szybko jednak przypomniała sobie,
że przecież była zajęta walką o wolność, i po prostu brakło jej czasu na wizyty.
Zanim cała ta afera się zaczęła, wymieniły się adresami –
ot, na wszelki wypadek. Dziewczyna mieszkała blisko jednej ze stacji tramwaju,
nie pozostawało więc nic innego jak ubrać się ładnie, wsiąść w pustawy o tej
godzinie wagon i w trakcie jazdy bardzo starać się nie myśleć o wybuchach.
Być może wskutek oszołomienia dziewczyna doszła do wniosku,
że te bliźniacze ulice mają jednak jakieś zalety – łatwo jest znaleźć przy nich
dom. Niewiele czasu zajęło jej trafienie do odrobinę bardziej niż okoliczne
zaniedbanego budynku a następnie zawahanie się, przełamanie skrępowania i
zastukanie do drzwi.
– Proszę! – ryknęła Kaia ze środka tonem, który wyraźnie
sugerował potencjalnym gościom uciekanie gdzie pieprz rośnie. Ashlynn
zignorowała go, ostrożnie otworzyła drzwi i weszła do niesamowicie zagraconego
przedpokoju.
– Czego… och – gospodyni najwyraźniej nieco ochłonęła, gdy
zobaczyła koleżankę z Towarzystwa. – Miło cię widzieć… ale co tu właściwie
robisz?
– Chciałam sprawdzić, jak się miewasz – powiedziała
dziewczyna nieśmiało, mnąc w rękach brzeg asymetrycznej spódnicy z second-handu.
– To bardzo uprzejme z twojej strony… em, chcesz herbaty?
– Poproszę.
Na chwilę zapadła niezręczna cisza.
– Wszystko w porządku…? – zapytała współczującym tonem, nie
zauważając nawet, jak jej rozmówczyni drżały ręce.
– Doskonale – zapewniła złudnie spokojnym tonem. – Jestem
zupełnie szczęśliwa dopóki nie muszę go widzieć na oczy. Jak wam idzie
zabawa w partyzantkę?
– Średnio – odparła, intensywnie wpatrując się w blat i
mając pewność, że doskonale ukrywa swoje uczucia – dopóki Kaia nie odwróciła
się do niej z szeroko otwartymi zarówno oczami jak i ustami.
– Niemożliwe – jęknęła i przypadła do stołu, niedbale
odsuwając na bok stertę gazet i naczyń, by chwycić ją za ręce. – To nie wy
odpowiadacie za te rozruchy, błagam, powiedz, że to nie wasz pomysł…!
Ashlynn zaczerwieniła się potwornie.
– Nie wszystko… – zaczęła, ale nie miała szansy dokończyć.
– To zniszczone laboratorium?! Posiadłość prezesa?! Kradzież
akt Agenusa?! Cholera jasna, Ashlynn, co wy wyprawiacie?! Niedługo policja
całego stanu będzie was szukać, już teraz grozi wam dożywocie! Zawsze
wiedziałam, że John oszaleje, ale nie do tego stopnia…
Dziewczyna odzyskała część przyrodzonej godności i
wyprostowała się, gotowa do obrony swojej misji.
– Walczymy z korupcją i niesprawiedliwością – powiedziała
sztywno. – Prezes nie zasłużył na tę posiadłość, tak samo jak Agenus na swoje
okupione krwią wynalazki. Jeśli zniszczenie pracowni spowolni ich przerób ofiar…
– Mówisz jeszcze bardziej jak on – mruknęła Kaia i sięgnęła
po butelkę oraz dwa kieliszki. – Pomyślałaś, jakie to da efekty poza waszym
poczuciem spełnienia? Ile szans na leczenie zniszczyliście? Ile ludzkiej pracy
zmarnowaliście? Nie wspominam już o tym, że ktoś mógł zginąć!
– Sprawdziliśmy, o której godzinie i gdzie będą strażnicy… –
spróbowała się obronić Ashlynn, ale na próżno.
– Więc macie szczęście, że któryś nie postanowił się odlać –
prychnęła jej rozmówczyni i łyknęła z kieliszka. – Nie mówię już o tej
posiadłości, naprawdę, nie wierzę, żeby w pobliżu nie było chociaż ogrodnika…
– Naprawdę sądzisz, że on to wymyślił? – zapytała dość
rozpaczliwie. Kaia wyraźnie złagodniała.
– Nie brałaś w tym udziału? – upewniła się. – No cóż,
przykro mi, ale to bardzo w jego stylu. Tak samo jak ukrywanie planów..
Znów umilkły. Kaia wyglądała, jakby chciała o coś zapytać,
ale nie miała odwagi a Ashlynn wolała jej w tym nie przeszkadzać. Wreszcie
gospodyni odezwała się.
– Myślisz, że byłabyś w stanie namówić go na spotkanie ze
mną? – zapytała cicho. – Nie chcę błagać o litość, nie myśl sobie. Mam kilka
informacji, które chciałabym przekazać. Gdybym miała okazję.
– Nie wiem, czy ktokolwiek mógłby go do czegokolwiek namówić
– mruknęła Ashlynn, na samą myśl o spojrzeniu lidera sięgając po nietknięty
dotychczas kieliszek. – Mogę ci tylko powiedzieć, że będzie przechodził przez
piąte piętro koło pierwszej. Co z tym zrobisz, to twoje.
– Macie treningi na górze? – zapytała pozornie beznamiętnie.
– Wręcz przeciwnie, na dole, ale nie dasz rady tam wejść –
zapewniła ją. – Ochroniarzami jesteśmy świetnymi.
– Jakoś ci wierzę – mruknęła.
Jeszcze chwilę próbowały rozmawiać na neutralne tematy, ale
było oczywiste, że albo wrócą do Towarzystwa, albo będą milczeć – Ashlynn
pożegnała się więc uprzejmie i wyszła. W ramach zabijania czasu odwiedziła
znerwicowaną matkę, przejechała się po ulicach rowerem, ba, nawet przeszła do
parku; kiedy wreszcie zapadł zmrok, ogarnęła ją wręcz wszechogarniająca ulga.
Jeszcze nigdy nie pędziła tak na spotkanie.
Na treningu przykładała się nieco mniej niż zwykle, nie
poświęciła też dość uwagi słowom Johna; pochwały wyjątkowo niewiele ją dzisiaj
obchodziły. Cały czas czekała na okazję, by do niego podejść –niepotrzebnie, bo
Green sam zatrzymał ją w drzwiach.
– Jesteś najmłodsza w naszej grupie i doskonale sobie
radzisz – zaczął. – Nie tracisz zapału. Pomyślałem więc, że gdybyś zechciała,
mógłbym cię zaangażować w nowy projekt…
– Czyli zasłużyłam na twoje zaufanie? – zapytała Ashlynn
zanim zdążyła ugryźć się w język. John tylko uniósł brwi.
– Zawsze uważałem, że jesteś godna – powiedział. I jakoś ton
jego głosu, spojrzenie, słowa – wszystko to sprawiło, że Ashlynn straciła
ochotę na przesłuchanie. Może ten projekt będzie związany z wybuchem w
posiadłości i tak czy owak dowie się wszystkiego? Albo odpowiadała za niego
jakaś zainspirowana Towarzystwem grupa i nie należało obwiniać o niego Greena?
Bez dyskusji dała się zaprowadzić w nieznaną jej stronę
podziemnego parkingu, nawet nie myśląc o Kai, która już mogła czatować na
Johna. Zamiast tego raz jeszcze stanęła przed drzwiami, których tu być nie
powinno, i raz jeszcze zobaczyła za nimi coś, co zaparło jej dech w piersiach.
– Oto ostatnie stadium planu – powiedział cicho Green,
wskazując na stojące przed nim schludnie poukładane na półkach bomby. Kilkadziesiąt
bomb. Być może setka. – Jeśli w ciągu tygodnia Agenus nie zaprzestanie prac i
nie zwolni rady nadzorczej, spora część tej kolekcji znajdzie się w piwnicy ich
siedziby głównej, podczas gdy moi chłopcy wywleką z łóżek menadżerów i
zaprowadzą ich tutaj, by mogli podziwiać widoki. Jeśli zechcesz pokierować
grupą rozkładającą materiały wybuchowe, chętnie przyjmę cię na moim piętrze.
Razem możemy obejrzeć koniec tego przeżartego zgnilizną systemu…
– To zakończy wszystko – szepnęła Ashlynn z nadzieją, że mówi
z oszołomieniem, a nie strachem. – Będę zaszczycona.
Green powoli podniósł jej dłoń do ust i pocałował.
– Przyjdź za tydzień o dziesiątej – polecił.
– Do zobaczenia – odparła, uśmiechając się promiennie, aż
rozbolały ją policzki.
Wybrała nieco okrężną drogę wyjścia z budynku, tylko po to,
by mieć czas pozbierać myśli, i nie zauważyła nawet, że odruchowo wdrapała się
na pierwsze piętro. Zrezygnowana, usiadła na stopniach – i usłyszała echo
rozmowy. Najwyraźniej Kai się powiodło.
– Nieźle sobie radzisz jako przywódca rewolucji – mówiła
właśnie.
– Nie miałaś przypadkiem trzymać się od niej z daleka? –
zapytał Green chłodno.
– I trzymałam. Dopóki nie przyszło mi do głowy, by poszukać
w sieci zdjęcia, którym przekonałeś wszystkich do walki. Muszę przyznać, że znalazłam
coś zaskakującego…
– Uważaj – przerwał jej Green tonem tak zimnym, że Ashlynn
przeszły dreszcze – Jeśli odkryłaś wszystko, nie chcesz mówić nic więcej.
Na chwilę zapadła cisza.
– Skoro to tylko prywatna wojna – zaczęła wreszcie Kaia – to
pozwolisz mi w niej walczyć?
– Nie ufam ci.
– Dlaczego? Sam chyba wiesz, że dla ciebie będę walczyć
znacznie chętniej niż dla idei. I nie postaram się przeżyć.
– Niech będzie – powiedział po chwili zastanowienia. –
Pójdziesz z grupą do rady nadzorczej. Możesz zostać w tyle. Sama już chyba
wiesz, że to nie ma specjalnego znaczenia.
Day in, day out, I'm worryin' about those blues. Day out,
day in, I'm worryin' about bad news. I'm so afraid…
Ashlynn siedziała na ławce w parku, trzymała w ręce
zapomnianą kawę, patrzyła niewidzącym wzrokiem na bawiące się przed nią dzieci
– i myślała. Odkąd uciekła ze szkieletora, czyli dokładnie od tygodnia, było to
jej główne zajęcie.
Z jakiego powodu Green walczył z Agenusem? Jeśli to prywatna
wojna, czy wszystkie jego słowa o oczyszczeniu miasta były kłamstwem? Skoro
najwyraźniej nie powinna wierzyć jego motywacjom, czy mogła ufać jego osądowi?
Byłoby lepiej, gdyby wzięła udział w niszczeniu korporacji, a może należało
trzymać się od tego z daleka?
Czy powinna spróbować powstrzymać Greena?
– Oślepłaś? A może ignorujesz mnie, bo jestem
przedstawicielem wielkiej korporacji? – zapytał ktoś, wyrywając ją z zamyślenia.
– Dan! – pisnęła z większym entuzjazmem niż zwykle i rzuciła
się bratu na szyję. Ten poklepał ją po plecach i odsunął, podejrzliwie taksując
wzrokiem.
– Jest gorzej niż myślałem. Na co umierasz? – zapytał, nie
ukrywając nawet zmartwienia.
– Na nic – westchnęła tylko, usiadła z powrotem i wskazała
mu miejsce na ławce obok siebie. Daniel usiadł, chociaż po nerwowym
zerknięciu na zegarek. – Opowiedz lepiej o sobie.
– Jeśli oddasz mi kawę – zaproponował, a Ashlynn poddała się
bez walki. – Zapewne będziesz zrozpaczona, słysząc, że dostałem propozycję
znacznie lepszej pracy…
– Wiesz, nie jestem aż takim potworem, żeby smuciły mnie
twoje sukcesy.
– Będziesz, kiedy usłyszysz, że oferta przyszła od samego
Agenusa. O, proszę, już bledniesz.
– Przyjąłeś ją…? – zapytała słabo.
– Pewnie. Skoro już pozwoliłaś mi się chwalić, to dodam, że
na jesieni oficjalnie zostanę ojcem. W takich warunkach nie odmówię lepszej
pensji. Widzę, że cię uszczęśliwiłem.
– To cudownie – wykrztusiła Ashlynn, próbując nie wrzeszczeć.
– Dobrze już, dobrze, tylko nie opowiadaj mi o katastrofalnych
skutkach przeludnienia ziemi. Co tam u rodziców?
– Zmartwieni zamieszkami – odparła, bardzo starając się, by
jej głos nie drżał. – Matka sprzedała fortepian.
– Ha, trochę szkoda, ale chyba już była na to pora. Wpadnę
do nich z Marie, może polepszy im się na wieść o wnuku. Ej, mała, jesteś pewna,
że nic ci nie jest?
– Pewnie – powiedziała, ledwie rozumiejąc pytanie na jakie
odpowiedziała.
– Jeśli tak cię martwi fortepian, to chyba pora przekazać ci
tę smutną prawdę – obrócił ją w swoją stronę, położył ręce na ramionach i
spojrzał głęboko w oczy. – Ashlynn, rodzice nie zrezygnowali z kariery muzyków,
bo nie pozwolił im na nią system. Zrobili to, bo woleli siedzieć na
przedmieściach, wychowywać dzieci i mieć nudną i stabilną pracę. Pogódź się z
tym.
Coś w niej pękło.
– Wybacz, zaraz będę miała zajęcia – powiedziała szybko. – A
ty chyba powinieneś iść do pracy. Uważaj na siebie.
– A ty na siebie, ale nie martw się zbytnio. Na pewno nie
zarobię w Agenusie tyle, ile prezes – parsknął. Dziewczyna parsknęła cicho,
ucałowała go w policzek i poszła w stronę campusu, próbując nie biec.
Oczywiście, wcale nie zależało jej na zajęciach. Po prostu
miała w college’u kolegę, od którego mogła pożyczyć pistolet.
Even while I waited, somehow, dear, I knew you'd find me,
I'd find you
Podczas tych dwóch miesięcy Ashlynn zdołała całkiem nieźle
poznać szkieletora i jego okolice. Dość, by z łatwością ukryć się w ciemności
jednego z wielu ślepych korytarzy parkingu i spokojnie poczekać, aż obie grupy
uderzeniowe ruszą na misje. Wtedy usłyszała, że ktoś samotnie wszedł na schody
– i ruszyła za nim.
Przyszło jej skradać się na piętnaste piętro zanim Green
podszedł do krawędzi platformy i oparł o jeden z filarów. Z pewnym zdumieniem
dziewczyna zauważyła jak był przygotowany na jej przyjęcie. Stał tutaj stolik z
gramofonem, dwoma kieliszkami i butelką szampana; obok leżała też pusta teraz
kasetka. Ashlynn mogłaby przysiąc, że przed chwilą coś tam leżało. Dlatego też
nie poczuła zdziwienia, gdy John odwrócił się gwałtownie, wyciągając w jej
stronę jakieś podłużne urządzenie.
– Zawiodłaś mnie – powiedział zadziwiająco łagodnie. –
Naprawdę, sądziłem, że jesteś dość… zaangażowana w sprawę, żeby zaakceptować
konieczność pewnych strat.
– Jestem zaangażowana – zapewniła. – Uwierz mi, jeśli to
wszystko znajdzie dobre rozwiązanie, będę protestować jak wcześniej. Ale nie
oczekuj, że pójdę za tobą zabijać ludzi, skoro walczysz tylko dla siebie!
To wyraźnie go zdumiało.
– No, proszę… jak wiele wiesz? – zapytał powoli.
– Dość, żebym nie chciała niszczyć miejsca pracy mojego
brata. Ani kogokolwiek innego. Nie mówiąc o nasyłaniu wojskowych na ludzi,
których winy nie jestem pewna, bo teraz już wcale nie wiem, czy mogę wierzyć w
twoje oskarżenia!
– Och, zapewniam, że Agenus defrauduje pieniądze na ogromną
skalę – uspokoił ją. – Przyznaję jednak, że kwestię testów na ludziach
podkoloryzowałem. Ale, jak podobno wiesz, miałem powód. Agenus nie może
skończyć swojego projektu; Arcadia musi dostać większe dotacje, udoskonalić
swój i opanować rynek. Nie wszyscy moi ludzie zdradzili mnie jak ty, udało mi
się więc przejąć większość materiałów spółki. Arcadia Healthcare zacznie badania
nad modyfikacjami genetycznymi i moja ofiara wreszcie będzie miała sens.
Ashlynn zrezygnowała z prób zrozumienia wszystkiego, co
powiedział; po prostu wycelowała w niego pistolet. W odpowiedzi Green
uśmiechnął się nieprzyjemnie.
– Nie radzę – powiedział. – Jeśli strzelisz, ja nacisnę
przycisk. Wtedy natychmiast wybuchną ładunki, które dałem obu grupom. Może
domyślasz się, że jeszcze nie zdążyli ich rozłożyć…
– Jeśli cię zabiję, nie naciśniesz niczego – warknęła
dziewczyna.
– Nie sądzę, abyś była w stanie to zrobić – Uśmiechnął się
uprzejmie.
– Przekonaj mnie.
– Naprawdę cię nie bawi, że jeszcze niedawno poparłabyś mnie
we wszystkim? Sama przecież uważałaś, że należy oczyścić to miasto, skończyć z
korupcją i rządami korporacji. Może moje aspiracje się przy okazji spełnią, ale
to chyba rzecz drugorzędna. Dwie pieczenie przy jednym ogniu, co w tym złego?
– Niszczenie miejsc pracy i cudzego dorobku?
– Jakbyś się tym przejmowała. Nie jestem jedynym, który
myśli tylko o własnych korzyściach…
– Ja walczę o ideały!
– Martwią cię straty, bo chcesz, żeby twój brat miał pracę –
powiedział, a w jego oczach coś zamigotało niebezpiecznie. – Dlaczego uważasz
się za lepszą ode mnie?
Ashlynn zacisnęła usta i mocniej ścisnęła pistolet. Bardzo
nie chciała okazać, że Green ma rację; a jednak nie mogła odpędzić poczucia
winy. Przecież nie sprzeciwiała mu się tylko dla Dana, miała wątpliwości już
wcześniej. Właściwie miała wątpliwości odkąd dowiedziała się o programie
militarnym, po prostu wmówiła sobie, że to właśnie jest zdecydowany protest, na
który tyle czekała. Nawet gdyby jej brat nie dostał pracy w Agenusie, nie
dałaby rady wykonać rozkazów, musiałaby zaprotestować… a przynajmniej w to
musiała teraz uwierzyć.
Stali w milczeniu już dość długo. Na ile znała umiejętności
zespołu, ładunki były już rozłożone, a ludzie zaczęli się wycofywać. Trzeba
tylko zyskać kilka minut, ot tak, na wszelki wypadek.
– Mylisz się – powiedziała z głębokim przekonaniem, jakie
dopiero zaczęła w sobie tworzyć. – Zaprotestowałabym. W przeciwieństwie do ciebie,
ja działam w imię tego, co właściwie, a nie, co wygodne.
Uśmiechnął się tylko w odpowiedzi. Ashlynn wycelowała prosto
między oczy.
I trafiła.
Jego uśmiech nieco się poszerzył. Green otarł krew, która
spłynęła mu po nosie, i położył kciuk na przycisku.
– Mówiłem, że nie jesteś w stanie tego zrobić – przypomniał
łagodnie.
Na wszelki wypadek strzeliła jeszcze kilka razy, chociaż
mniej celnie. I tak niczego to nie dało,
– Wybacz – powiedział, gdy broń się wyładowała. – Chociaż
byłoby mi bardziej przykro z twojego zawodu, gdybym nie był przekonany, że
jednak nic nie wiesz.
Błysk w jego oczach stał się niebezpieczny.
– Sam zgłosiłem się do testów Arcadii – mówił cicho. –
Umierałem wtedy i nie potrzebowałem pewności, że przeżyję niedopracowaną
operację, chciałem tylko mieć szansę. O tym myślałem przez miesiące własnego
bólu i krzyków innych ochotników, moich przyjaciół, umierających dokoła. Jestem
jedynym, który przetrwał. To ja zrobiłem zdjęcie, które wam pokazałem. I nie,
nie wiem, czy Agenus prowadził te same praktyki, ale jeśli mogłem sprawić, by
wszystkie te śmierci nie poszły na marne, to jak miałem postąpić? Powiedz mi,
skoro zawsze robisz to, co właściwe.
– Nie pomagałabym tym, którzy zabili moich przyjaciół –
odparła Ashlynn po dłuższej chwili. John przyglądał jej się uważnie.
– Może… może masz rację – powiedział cicho. – Ale dla mnie
za późno na odwrót. Pójdźmy więc na kompromis.
Nacisnął przycisk, ale zanim dziewczyna zdążyła krzyknąć – i
strzelić – zrobił krok do tyłu.
Po chwili otępiałego patrzenia w przestrzeń Ashlynn obróciła
się, napiła, nastawiła muzykę i nawet nie drgnęła, gdy usłyszała kroki.
– Tak myślałam, że cię tu znajdę – powiedziała Kaia dziwnie
martwym tonem. – Gdzie Green?
– Na dole. Zszedł skrótem.
Na to nie było odpowiedzi.
– Zełgałam, że dorwała go policja – powiedziała po chwili. –
Odesłałam wszystkich do domów. Popłakałam się, żeby uwierzyli.
Umilkła.
– Chyba możemy to zrzucić na brutalność funkcjonariuszy –
stwierdziła Ashlynn. – Odłożyli bomby na parking?
Nawet ta perspektywa jej nie przestraszyła.
– Tak. Ale je zepsułam. Przynajmniej tak sądzę.
– Mamy jeszcze kilka minut niepewności.
– Nie wiem też, czy coś nie zostało pod wieżowcem Agenusa.
– Siądźmy – zaproponowała. – Może zdążymy obejrzeć
fajerwerki.
Usiadły więc na brzegu, bardzo starając się nie patrzeć w
dół. Noc była całkiem ciemna, jak na rozświetlone centrum, być może nawet
dałoby się dostrzec jakąś gwiazdę. Ciemny biurowiec Agenusa wyrastał nad nimi,
ogromny, przeszklony i niemal przezroczysty. Płyta grała dalej.
And though we haven't got a bankful, we can still be
thankful that here we are!
Dziewczyno, skąd Ty bierzesz takie pomysły, co? Napisałaś to znów idealnie, pomimo długości czuję niedosyt, tak to mocno wciągnęło. Mnie zastanawia jedna rzecz: czy naoglądałaś przypadkiem "V jak Vendetta"?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, MG93 :)
Hmm, całkiem ciekawe. Marzenie dziewczyny pro-natury, którego spełnienie nie okazuje się nadzwyczaj pogodne. Trochę za dużo tej typowej filmowej sensacyjności, która lubi różne rzeczy nieco spłaszczać, ale czyta się całkiem gładko.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że dobrze się czytało i było chociaż trochę interesujące - pisałam w określonym z góry limicie słów i miałam wrażenie, że zabrnęłam za bardzo w akcję i filmowe odniesienia, a potem już nie za bardzo wiedziałam jak to poprawić... cóż, na przyszłość postaram się tego unikać ^^;
UsuńWidzę, że przeniosłaś się tutaj : > Chciałam tylko powiedzieć, że wróciłam do pisania na blogu.
OdpowiedzUsuńHej, hej. Nie ładnie tak nic nie dodawać :P. Czekamy ;)
OdpowiedzUsuńWybacz, egzaminy same się nie zawalą, naprawdę nie miałam czasu na pisanie XD Ale spokojnie, już wracam do pracy!
UsuńNatomiast co do pytania w poprzednim komentarzu: "V jak Vendetta" nie oglądałam, chociaż wiem, że muszę, natomiast oglądałam "Fight Club", i to opowiadanie było nim mocno inspirowane. Z odrobiną "Nędzników".
Obejrzałem Fight Club i rzeczywiście mocno na nim się oparłaś. Tym bardziej polecam V jak Vendetta :)
UsuńWow, twój styl pisania jest naprawdę wciągający. Praktycznie nie ma się do czego przyczepić, chyba że na siłę. Przeczytałam kilka twoich opowiadań i do tej pory to podoba mi się najbardziej. Zdecydowanie moje klimaty, wielkie korporacje, zajmujące się niemoralnymi działaniami i rebelianci, coś jak "Igrzyska", "Delirium" albo nawet trochę z filmu "Wyspa". Szkoda, że nie rozwiniesz tego.
OdpowiedzUsuńBędę wpadać, jak chcesz, odwiedź i mnie, mam bloga od 2 dni :D
kiedy-wroce,blog.pl
Cieszę się, że ci się podobało i dzięki wielkie za tak pochlebną opinię o moim stylu ^^;
UsuńNiestety, raczej nigdy tego nie rozwinę, nie wiem nawet, czy wrócę do tej konwencji (zwłaszcza korporacje jakoś ciężko mi się pisze).
Pozdrawiam!