Świeczki płonęły jasnym światłem,
odbijającym się miękko w najlepszej – prawdopodobnie starej – porcelanie i
przeszklonych ścianach salonu. Katie nerwowo poprawiła biały obrus i spojrzała
krytycznie na efekty swoich starań. Stół wyglądał bardzo elegancko, zwłaszcza
jak na kolację dla dwóch osób, z których jedna właściwie nie była oczekiwanym
gościem.
Zapachy dobiegające z kuchni
nabrały na intensywności, więc dziewczyna porzuciła dopieszczanie nakrycia i
poszła zająć się gotowaniem. Obracanie kurczaka w piekarniku i mieszanie
winegretu do sałaty były wybitnie mało zajmującymi umysł zadaniami, Katie nie
mogła więc opędzić się od natrętnych myśli o tym, dlaczego właściwie organizuje
to przyjęcie.
Zaczęło się od ruchliwego noża
znalezionego na strychu... A właściwie jeszcze dawniej. Od mleka wyciągniętego
z lodówki i postawionego przy kaloryferze, gdy i tak było bliskie skwaszenia.
Od żelazka, które znalazło się na nowej bluzce, gdy Katie odstawiła je na bok,
żeby zalać sobie herbatę. Od prania zrzucanego z balkonu gdy próbowała je tam
wysuszyć, palników kuchenki wyłączanych gdy chciała podgrzać obiad, rzeczy
ustawicznie spadających na podłogę i wypalających się żarówek.
Kiedy Katie kupowała ten dom,
zauważyła jedynie, że jego była właścicielka musiała być do niego bardzo
przywiązana – wnętrze było niedawno odnowione, i to z pewnością nie za małe
pieniądze. Potem żałowała, że nie wypytała o nią dokładniej; tragicznie zmarła
w wypadku Alice Powell okazała się być zupełnie żwawa i zdolna do jasnego
wyrażania swojej opinii o nowej lokatorce. Opinia ta brzmiała mniej więcej:
,,jesteś głupią krową i nie chcę cię w moim domu''. Katie potrafiła być
cierpliwa, umiała przeczekiwać najbardziej uparte ataki złości i nie zamierzała
poddawać się przez umiarkowanie nieszkodliwe fochy zmarłej. Miała jasny cel:
chciała wieść spokojne, normalne życie.
Oczywiście, ten nóż był już
przesadą; są pewne granice tolerancji i magiczne ostrze nastawione na
mordowanie stanowczo je przekracza. Dlatego też Katie wyszukała sposoby na
wygnanie duchów w internecie, po raz pierwszy żałując pozostawionych w tamtym
domu ksiąg. Potem przygotowała kolację, bardzo głośno zapraszając na nią Alice
i deklarując chęć rozsądnej rozmowy o warunkach opuszczenia domu.
O szczegółach, takich jak
przeklęte ostrze zamknięte bezpiecznie w szufladzie komody, nie wspomniała ani
słowa.
Alice przybyła, rzecz jasna,
spóźniona o kwadrans. Katie po raz pierwszy miała okazję dokładnie się jej
przyjrzeć – dotychczas widywała tylko odbicia widoczne kątem oka w lustrach i
szybach. Pani Powell była całkiem młodą kobietą, blondynką ze starannie
ułożonymi włosami, w eleganckich szarych spodniach i t-shircie mającym chyba
stwarzać wrażenie luzu. Katie w swojej zwiewnej sukience, jedynej stosownej na
tak koszmarny upał, i wybitnie niedbale związanych włosach, przez moment czuła
się nieswojo – dopóki nie przypomniała sobie, że Alice najpewniej wciąż miała
na sobie ubrania, w których umarła.
Duszka usiadła przy stole, z
ledwie widocznym uznaniem rozglądając się po otoczeniu, po czym wsparła łokcie
na blacie, a brodę na dłoniach i spojrzała na gospodynię wyczekująco.
– No, słucham? – odezwała się z
nieskrywaną wrogością. – Bardzo to wszystko ładne, ale nie sądzisz chyba, że
zapomnę o wszystkim jak udekorujesz mi salon. To nadal jest mój dom i nie
jesteś w nim do niczego potrzebna!
– No to szkoda, że już go kupiłam
– odparła spokojnie Katie, nakładając jej symboliczną porcję przystawki – ostatecznie
Alice i tak już nie mogła nic zjeść. – Wcale mi się nie chce stąd uciekać i
płacić za twoje życie po śmierci... ba, gdybym nawet sprzedała ten dom, chyba
będziesz mi winna jakąś rekompensatę, nie?
– Moooże – przyznała niechętnie
Alice, zabierając się do konsumpcji krewetek, które potem miały znaleźć się na
talerzu nieporuszone, jakby żaden duch nie pochłaniał ich ze smakiem. – Tak
więc czego chcesz? Czego ty w ogóle możesz chcieć, jesteś strasznie młoda...
może powinnam donieść policji, że jakaś małolata uciekła z domu?
– Nie możesz tego zrobić, mało
kto poza mną jest w stanie cię usłyszeć – przerwała jej, wciąż tym samym, lekko
znudzonym tonem, choć wewnętrznie gotowała się ze złości. – Poza tym,
nastolatkom nie sprzedaje się nieruchomości bez zgody rodziców. A twoje pierwsze
pytanie powinno brzmieć: co możesz mi dać w zamian za wyjazd? Masz raczej
niewielkie możliwości.
– Nastolatka czy nie, ty
faktycznie skądś uciekłaś, co? – ucieszyła się Alice. – Nie chcesz wracać z
podkulonym ogonem i dlatego okupujesz mój kochany domek. To miała być moja
samotnia, wiesz? Chciałam tu odpocząć od zwykłego życia, mieszkać tu aż do
śmierci...
– No to ci akurat wyszło – zauważyła
trzeźwo Katie, jednocześnie myśląc, że to właściwie zabawne: dla niej samej ten
dom miał być początkiem zwykłego życia, po tym, jak z trudem wyrwała się spod
kurateli ciotek...
Duszka poczerwieniała lekko,
wyraźnie urażona.
– Chyba nie do końca umarłam,
skoro mogę tu siedzieć i gawędzić z tobą – warknęła. – I nawet nie pytaj o moje
niedokończone sprawy, pozamykałam wszystkie interesy na mieście i nie
zostawiłam niczego bez opieki, ani psa, ani nawet cholernych sikorek w paśniku,
więc nie wyrzucisz mnie w ten sposób...!
Jej gniewną tyradę przerwało
stukanie w jedno z ogromnych okien. O ironio, sprawiła je sikorka, siedząca na
gałęzi, która jeszcze niedawno nie była tak blisko... A przynajmniej Katie
mogła to przysiąc. Teraz serce truchlało jej w piersi, bo podejrzewała, co może
tu robić ten ptak, z dziwnie ludzką niecierpliwością tłukący dziobem w szybę...
A była pewna, że nie znajdą jej tak szybko.
Wstała na drżących nogach,
kierując się powoli ku zamkom.
– Na twoim miejscu bym tego nie
robiła– powiedziała powoli Alice, przeżuwając z pewnym namysłem i odkładając
sztućce na stół.
– Nie jesteś na moim miejscu – przypomniała
jej, wzięła głęboki wdech, zignorowała dochodzące ją zza pleców mamrotanie
,,nigdy nie wiesz, z czym przyjdą te małe gnojki'' i z rozmachem otworzyła
drzwi.
Ptaszek wleciał do środka, usiadł
na jednym z kupionych przez Katie głośników i przekrzywił głowę, wpatrując się
w nią badawczo.
– Ładnie tu pachnie – powiedział,
a przynajmniej wyglądało jak gdyby właśnie on emitował jakoś dźwięki ludzkiej
mowy. – Sama ugotowałaś?
– Czy masz dla mnie jakąś
wiadomość z Kornwalii? – zapytała dziewczyna, walcząc z mdlącym uczuciem w
żołądku i w miarę dyskretnie opierając się o fotel.
– Co? Niee – odparł ptak
niefrasobliwie. – Ale jeśli już przechodzimy do interesów, to mam jeden do
ciebie. Zgubiłam tu coś bardzo ważnego i fajnie by było, jakbyś mi to oddała.
Wiesz, trudno się tnie bez narzędzi i takie tam...
W mózgu Katie coś zaskoczyło.
– Czyli to ty chciałaś mnie
zabić? – zapytała cicho i groźnie, już odmawiając w umyśle formułę zaklęcia
obronnego.
– Ej, bez takich, on jest trochę
ostry i upadł mi z wysoka, ale nikogo nie chciałam...
W tym momencie głośnik, na którym
siedziało stworzenie, wywrócił się z hukiem.
– Ja też za nią nie przepadam – odezwała
się Alice, stojąca teraz z wyciągniętą w stronę intruza ręką – Ale nie pozwolę,
żebyście się zabijały w moim domu!
– To smutno, bo ja się stąd nie
ruszę, póki tego nie odzyskam – zapowiedział złowieszczym tonem ptak, który w
międzyczasie niezauważenie przeleciał na półkę z książkami.
Przez kilka sekund Katie nie
bardzo rozumiała, co właściwie ogląda. Ostre podmuchy wiatru plątały jej włosy
i przesłaniały widok na książki spadające z łomotem z designerskich półek,
przewracające się kieliszki i wazony, pióra lądujące na sałacie i promienie
energii, posyłane z ptasich skrzydeł. Próbowała krzyczeć, by się opamiętali,
ale nikt jej nie słyszał – nie zza włączonego na cały regulator telewizora i
radia, działającej na najwyższych obrotach pralki i zmywarki, suszarki tłukącej
się w szafce przez siłę własnych podmuchów. Wyglądało to, jak gdyby Alice
zużywała właśnie całą energię, nagromadzoną podczas ostrożnych działań
dywersyjnych.
Aż wreszcie nastąpiło to, czego
Katie najbardziej się obawiała – z sypialni dobiegł ją głośny trzask wyrwanej z
komody szuflady. Dziewczyna padła na podłogę w irracjonalnej nadziei, że dzięki
temu zdoła uniknąć szybkiej śmierci, ale nie zamknęła oczu.
Ze zdumieniem patrzyła, jak
sztylet zamiast w jej stronę leci prosto do Alice, przecina cienkie linie
energii płynące z jej lewej ręki – po czym spokojnie opada na blat stołu,
niczym zwykły, martwy przedmiot. Kobieta spojrzała ze zdumieniem na swoją
szybko blednącą dłoń, jęknęła ze zgrozą – i rozpłynęła się w powietrzu, jak
gdyby nigdy jej nie było, a ten niesamowity bałagan dokoła spowodowała sikorka,
teraz skubiąca radośnie sałatę.
– I po krzyku – powiedziała, gdy
Katie niemrawo podnosiła się z podłogi. – Było tak protestować?
Dziewczyna nie odpowiedziała,
tylko opadła na całkiem wygodne, nowoczesne krzesło i wypiła duszkiem zawartość
kieliszka.
– To naprawdę dobre jest, wiesz? –
ciągnął ptak, niezrażony, podskubując kurczaka. – Słuchaj, jak brakuje ci
współlokatorki to ja zawsze chętnie, ma imię mam Dana...
Świetne opowiadanie :) Wybacz, ale nie rozpisuję się, bo nauka wzywa ;)
OdpowiedzUsuńRozumiem, dziękuję, że w ogóle skomentowałaś ^^
UsuńArebell naprawdę zadziwiasz mnie swoim talentem, Twoje teksty czyta się z przyjemnością. Nie mogę za bardzo Cię wychwalać, ponieważ nauka wzywa (w moim przypadku studia) :).
OdpowiedzUsuńRany, ja już nie wiem, jak mam dziękować za twoje komentarze, za dużo komplementów (ale nie przestawaj!) Powodzenia w nauce życzę; w moim liceum jest teraz jakiś szczyt koszmaru, nie wiem, jak na twoich studiach...
Usuńo pierwsze: to piękne tło oraz nagłówek niezwykle zachęca do czytania!
OdpowiedzUsuńPo 2, masz wspaniały talent, pisz dalej. ;)
Dziękuję bardzo za miłe słowa! Przy okazji polecam szablony Deneve, może kiedyś któryś ci się przyda, a wszystkie są naprawdę prześliczne.
Usuń