piątek, 28 lutego 2014

Może herbatki?

Świeczki płonęły jasnym światłem, odbijającym się miękko w najlepszej – prawdopodobnie starej – porcelanie i przeszklonych ścianach salonu. Katie nerwowo poprawiła biały obrus i spojrzała krytycznie na efekty swoich starań. Stół wyglądał bardzo elegancko, zwłaszcza jak na kolację dla dwóch osób, z których jedna właściwie nie była oczekiwanym gościem.
Zapachy dobiegające z kuchni nabrały na intensywności, więc dziewczyna porzuciła dopieszczanie nakrycia i poszła zająć się gotowaniem. Obracanie kurczaka w piekarniku i mieszanie winegretu do sałaty były wybitnie mało zajmującymi umysł zadaniami, Katie nie mogła więc opędzić się od natrętnych myśli o tym, dlaczego właściwie organizuje to przyjęcie.
Zaczęło się od ruchliwego noża znalezionego na strychu... A właściwie jeszcze dawniej. Od mleka wyciągniętego z lodówki i postawionego przy kaloryferze, gdy i tak było bliskie skwaszenia. Od żelazka, które znalazło się na nowej bluzce, gdy Katie odstawiła je na bok, żeby zalać sobie herbatę. Od prania zrzucanego z balkonu gdy próbowała je tam wysuszyć, palników kuchenki wyłączanych gdy chciała podgrzać obiad, rzeczy ustawicznie spadających na podłogę i wypalających się żarówek.
Kiedy Katie kupowała ten dom, zauważyła jedynie, że jego była właścicielka musiała być do niego bardzo przywiązana – wnętrze było niedawno odnowione, i to z pewnością nie za małe pieniądze. Potem żałowała, że nie wypytała o nią dokładniej; tragicznie zmarła w wypadku Alice Powell okazała się być zupełnie żwawa i zdolna do jasnego wyrażania swojej opinii o nowej lokatorce. Opinia ta brzmiała mniej więcej: ,,jesteś głupią krową i nie chcę cię w moim domu''. Katie potrafiła być cierpliwa, umiała przeczekiwać najbardziej uparte ataki złości i nie zamierzała poddawać się przez umiarkowanie nieszkodliwe fochy zmarłej. Miała jasny cel: chciała wieść spokojne, normalne życie.
Oczywiście, ten nóż był już przesadą; są pewne granice tolerancji i magiczne ostrze nastawione na mordowanie stanowczo je przekracza. Dlatego też Katie wyszukała sposoby na wygnanie duchów w internecie, po raz pierwszy żałując pozostawionych w tamtym domu ksiąg. Potem przygotowała kolację, bardzo głośno zapraszając na nią Alice i deklarując chęć rozsądnej rozmowy o warunkach opuszczenia domu.
O szczegółach, takich jak przeklęte ostrze zamknięte bezpiecznie w szufladzie komody, nie wspomniała ani słowa.
Alice przybyła, rzecz jasna, spóźniona o kwadrans. Katie po raz pierwszy miała okazję dokładnie się jej przyjrzeć – dotychczas widywała tylko odbicia widoczne kątem oka w lustrach i szybach. Pani Powell była całkiem młodą kobietą, blondynką ze starannie ułożonymi włosami, w eleganckich szarych spodniach i t-shircie mającym chyba stwarzać wrażenie luzu. Katie w swojej zwiewnej sukience, jedynej stosownej na tak koszmarny upał, i wybitnie niedbale związanych włosach, przez moment czuła się nieswojo – dopóki nie przypomniała sobie, że Alice najpewniej wciąż miała na sobie ubrania, w których umarła.
Duszka usiadła przy stole, z ledwie widocznym uznaniem rozglądając się po otoczeniu, po czym wsparła łokcie na blacie, a brodę na dłoniach i spojrzała na gospodynię wyczekująco.
– No, słucham? – odezwała się z nieskrywaną wrogością. – Bardzo to wszystko ładne, ale nie sądzisz chyba, że zapomnę o wszystkim jak udekorujesz mi salon. To nadal jest mój dom i nie jesteś w nim do niczego potrzebna!
– No to szkoda, że już go kupiłam – odparła spokojnie Katie, nakładając jej symboliczną porcję przystawki – ostatecznie Alice i tak już nie mogła nic zjeść. – Wcale mi się nie chce stąd uciekać i płacić za twoje życie po śmierci... ba, gdybym nawet sprzedała ten dom, chyba będziesz mi winna jakąś rekompensatę, nie?
– Moooże – przyznała niechętnie Alice, zabierając się do konsumpcji krewetek, które potem miały znaleźć się na talerzu nieporuszone, jakby żaden duch nie pochłaniał ich ze smakiem. – Tak więc czego chcesz? Czego ty w ogóle możesz chcieć, jesteś strasznie młoda... może powinnam donieść policji, że jakaś  małolata uciekła z domu?
– Nie możesz tego zrobić, mało kto poza mną jest w stanie cię usłyszeć – przerwała jej, wciąż tym samym, lekko znudzonym tonem, choć wewnętrznie gotowała się ze złości. – Poza tym, nastolatkom nie sprzedaje się nieruchomości bez zgody rodziców. A twoje pierwsze pytanie powinno brzmieć: co możesz mi dać w zamian za wyjazd? Masz raczej niewielkie możliwości.
– Nastolatka czy nie, ty faktycznie skądś uciekłaś, co? – ucieszyła się Alice. – Nie chcesz wracać z podkulonym ogonem i dlatego okupujesz mój kochany domek. To miała być moja samotnia, wiesz? Chciałam tu odpocząć od zwykłego życia, mieszkać tu aż do śmierci...
– No to ci akurat wyszło – zauważyła trzeźwo Katie, jednocześnie myśląc, że to właściwie zabawne: dla niej samej ten dom miał być początkiem zwykłego życia, po tym, jak z trudem wyrwała się spod kurateli ciotek...
Duszka poczerwieniała lekko, wyraźnie urażona.
– Chyba nie do końca umarłam, skoro mogę tu siedzieć i gawędzić z tobą – warknęła. – I nawet nie pytaj o moje niedokończone sprawy, pozamykałam wszystkie interesy na mieście i nie zostawiłam niczego bez opieki, ani psa, ani nawet cholernych sikorek w paśniku, więc nie wyrzucisz mnie w ten sposób...!
Jej gniewną tyradę przerwało stukanie w jedno z ogromnych okien. O ironio, sprawiła je sikorka, siedząca na gałęzi, która jeszcze niedawno nie była tak blisko... A przynajmniej Katie mogła to przysiąc. Teraz serce truchlało jej w piersi, bo podejrzewała, co może tu robić ten ptak, z dziwnie ludzką niecierpliwością tłukący dziobem w szybę... A była pewna, że nie znajdą jej tak szybko.
Wstała na drżących nogach, kierując się powoli ku zamkom.
– Na twoim miejscu bym tego nie robiła– powiedziała powoli Alice, przeżuwając z pewnym namysłem i odkładając sztućce na stół.
– Nie jesteś na moim miejscu – przypomniała jej, wzięła głęboki wdech, zignorowała dochodzące ją zza pleców mamrotanie ,,nigdy nie wiesz, z czym przyjdą te małe gnojki'' i z rozmachem otworzyła drzwi.
Ptaszek wleciał do środka, usiadł na jednym z kupionych przez Katie głośników i przekrzywił głowę, wpatrując się w nią badawczo.
– Ładnie tu pachnie – powiedział, a przynajmniej wyglądało jak gdyby właśnie on emitował jakoś dźwięki ludzkiej mowy. – Sama ugotowałaś?
– Czy masz dla mnie jakąś wiadomość z Kornwalii? – zapytała dziewczyna, walcząc z mdlącym uczuciem w żołądku i w miarę dyskretnie opierając się o fotel.
– Co? Niee – odparł ptak niefrasobliwie. – Ale jeśli już przechodzimy do interesów, to mam jeden do ciebie. Zgubiłam tu coś bardzo ważnego i fajnie by było, jakbyś mi to oddała. Wiesz, trudno się tnie bez narzędzi i takie tam...
W mózgu Katie coś zaskoczyło.
– Czyli to ty chciałaś mnie zabić? – zapytała cicho i groźnie, już odmawiając w umyśle formułę zaklęcia obronnego.
– Ej, bez takich, on jest trochę ostry i upadł mi z wysoka, ale nikogo nie chciałam...
W tym momencie głośnik, na którym siedziało stworzenie, wywrócił się z hukiem.
– Ja też za nią nie przepadam – odezwała się Alice, stojąca teraz z wyciągniętą w stronę intruza ręką – Ale nie pozwolę, żebyście się zabijały w moim domu!
– To smutno, bo ja się stąd nie ruszę, póki tego nie odzyskam – zapowiedział złowieszczym tonem ptak, który w międzyczasie niezauważenie przeleciał na półkę z książkami.
Przez kilka sekund Katie nie bardzo rozumiała, co właściwie ogląda. Ostre podmuchy wiatru plątały jej włosy i przesłaniały widok na książki spadające z łomotem z designerskich półek, przewracające się kieliszki i wazony, pióra lądujące na sałacie i promienie energii, posyłane z ptasich skrzydeł. Próbowała krzyczeć, by się opamiętali, ale nikt jej nie słyszał – nie zza włączonego na cały regulator telewizora i radia, działającej na najwyższych obrotach pralki i zmywarki, suszarki tłukącej się w szafce przez siłę własnych podmuchów. Wyglądało to, jak gdyby Alice zużywała właśnie całą energię, nagromadzoną podczas ostrożnych działań dywersyjnych.
Aż wreszcie nastąpiło to, czego Katie najbardziej się obawiała – z sypialni dobiegł ją głośny trzask wyrwanej z komody szuflady. Dziewczyna padła na podłogę w irracjonalnej nadziei, że dzięki temu zdoła uniknąć szybkiej śmierci, ale nie zamknęła oczu.
Ze zdumieniem patrzyła, jak sztylet zamiast w jej stronę leci prosto do Alice, przecina cienkie linie energii płynące z jej lewej ręki – po czym spokojnie opada na blat stołu, niczym zwykły, martwy przedmiot. Kobieta spojrzała ze zdumieniem na swoją szybko blednącą dłoń, jęknęła ze zgrozą – i rozpłynęła się w powietrzu, jak gdyby nigdy jej nie było, a ten niesamowity bałagan dokoła spowodowała sikorka, teraz skubiąca radośnie sałatę.
– I po krzyku – powiedziała, gdy Katie niemrawo podnosiła się z podłogi. – Było tak protestować?
Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko opadła na całkiem wygodne, nowoczesne krzesło i wypiła duszkiem zawartość kieliszka.
– To naprawdę dobre jest, wiesz? – ciągnął ptak, niezrażony, podskubując kurczaka. – Słuchaj, jak brakuje ci współlokatorki to ja zawsze chętnie, ma imię mam Dana...
 Katie nawet nie zastanowiła się, zanim cisnęła w nią kieliszkiem.


6 komentarzy:

  1. Świetne opowiadanie :) Wybacz, ale nie rozpisuję się, bo nauka wzywa ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, dziękuję, że w ogóle skomentowałaś ^^

      Usuń
  2. Arebell naprawdę zadziwiasz mnie swoim talentem, Twoje teksty czyta się z przyjemnością. Nie mogę za bardzo Cię wychwalać, ponieważ nauka wzywa (w moim przypadku studia) :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rany, ja już nie wiem, jak mam dziękować za twoje komentarze, za dużo komplementów (ale nie przestawaj!) Powodzenia w nauce życzę; w moim liceum jest teraz jakiś szczyt koszmaru, nie wiem, jak na twoich studiach...

      Usuń
  3. o pierwsze: to piękne tło oraz nagłówek niezwykle zachęca do czytania!
    Po 2, masz wspaniały talent, pisz dalej. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za miłe słowa! Przy okazji polecam szablony Deneve, może kiedyś któryś ci się przyda, a wszystkie są naprawdę prześliczne.

      Usuń