Noc była
gorąca i parna, idealna na włóczęgi po Mieście. Działo się to jeszcze w dawnych
czasach, zanim zajęło ono całą planetę; wówczas obok nowoczesnych wieżowców stały
zabytkowe wille, niekiedy otoczone nawet – co teraz jest trudne do wyobrażenia
– ogrodami. Nie istniały już jednak parki i publiczne zieleńce, a ja i Theo,
wtedy jeszcze bardzo młodzi, byliśmy gotowi oddać po kawałku ogona by zobaczyć
jakiekolwiek rośliny. Starsze koty wyśmiewały nas bezlitośnie, stwierdzając, że
po pierwsze, rośliny nie są tak interesujące, a po drugie – włamanie na teren
którejś z tych posiadłości mogło mieć fatalne konsekwencje. Alarmy nie
odróżniały rabusiów od ciekawskich zwierząt; łatwo było skończyć pociętym
laserami na plasterki.
Oczywiście, obydwaj
uważaliśmy, że jesteśmy dość szybcy by umknąć przed każdym laserem i każdą
sterowaną komputerem pułapką. Na wszelki wypadek jednak postanowiliśmy znaleźć
jakieś bezpieczne miejsce – i udało się. W naszej dzielnicy stał jeden
opuszczony dom, otoczony podniszczonym murem, zza którego wyglądały czubki
drzew. Kiedyś musiała to być piękna willa w starym stylu, budowana z kamieni,
nie z betonu; obaj byliśmy pewni, że jej front był pokryty bluszczem. Stała
niezamieszkana już od kilkudziesięciu lat, jeśli więc w ogóle miała system
alarmowy, z pewnością potwornie przestarzały i raczej nie stanowiący zagrożenia
dla dwóch wychowanych na ulicach kotów. Od razu obiecaliśmy sobie, że ruszymy
tam następnej nocy, dzień przeznaczając na poszukiwanie informacji na temat
domu. Ot tak, na wszelki wypadek, gdyby willa miała należeć do mafii.
Kiedy tylko nastał
ranek i mój pan raczył wyjść do pracy, w oknie pojawiła się Susan. Biologicznie
była raczej kotem niż kotką, ale miała inne zdanie na ten temat i życzyła
sobie, by inni respektowali jej wybory życiowe. Dodatkowo matkowała wszystkim
kociakom w tej dzielnicy, choć nie żyła dużo dłużej od nas. Najwyraźniej
przygotowała dla mnie specjalną interwencję.
– Słyszałam,
że ty i Theo zwariowaliście do reszty – warknęła, gdy już zdołała przepchnąć się
przez lufcik. – Co wam odwaliło, żeby łazić po ruinach? W dodatku ruinach
sekty?
– Cokolwiek
zamierzamy ja i Theo, to nie twoja... zaraz. O jakiej zrujnowanej sekcie mówisz?
– Należących
do sekty – Przewróciła oczami, najwyraźniej poirytowana, że z całej jej
przemowy najwięcej uwagi przyciągnął błąd gramatyczny. – Tam kiedyś zbierali
się poganie, nie wiedziałeś?
– Nie –
przyznałem bez wahania, czując leciutki dreszczyk emocji. – Co to są poganie?
Usiadłem wygodniej,
opierając łebek na łapach i szykując się na długą historię. Susan z
westchnieniem poszła w moje ślady, najwyraźniej rozumiejąc, że teraz musi mi
wszystko opowiedzieć. Poza tym, na parapecie było całkiem wygodnie, zwłaszcza,
gdy padało na niego słońce.
– To takie
świry, które chcą, by mieszkało tutaj mniej ludzi niż jest roślin – wyjaśniła
Susan. – Teraz już ich chyba nie ma, ale kiedyś często włamywali się do ogrodów
– bo wiesz, w parkach by ich przyłapali. Podobno przywoływali tam potwory,
wyglądające jak ludzie, tylko ze spiczastymi uszami. Wedle legendy wszystko,
czego dotknęły, zakwitało. Podobno razem z poganami tańczyły nago pod
księżycem.
– Co to znaczy
nago?
– Bez ubrań.
Ale nie przerywaj mi, bo to jeszcze nie jest ciekawe: raz taki spęd miał
miejsce w twojej willi. I wtedy zginęła tam kobieta.
Zastrzygłem
uszami.
– Mieszkała w
posiadłości z mężem i małym synkiem – ciągnęła kotka przyciszonym głosem. – Ale
każdej nocy poganie przychodzili pod jej okno i śpiewali o potworach i o
kwiatach, aż wreszcie do nich wyszła... tylko, że w środku rytuału coś poszło
nie tak, upadła i uderzyła się w głowę; tajemnicza sprawa, bo rana nie była
dość poważna, by medycy nie zdołali jej wyleczyć, a jednak zmarła. Jej mąż
potem zwariował, chodził po górach i szukał żony, w domu został tylko jego syn.
Jakieś dziesięć lat później przyjechała do niego dziewczynka... Lubiła zabawy w
ogrodzie, wtedy już zamkniętym na głucho. Nie wiadomo, jak do niego weszła,
pewnie jej też poganie śpiewali pod oknem; w każdym razie, tak dziewczynka jak
syn pana zniknęli bez śladu. Wtedy mężczyzna kompletnie się załamał; miejscowi
twierdzili, że rzucił się z klifu. Wesoła historia, co?
– Zupełnie
nie – powiedziałem, nieco poruszony, ale znacznie bardziej podekscytowany. Tylko
czekałem na szansę, by opowiedzieć tę historię Theo – a potem zobaczyć na
własne oczy tajemniczy ogród.
– Dalej
chcesz tam iść, co? – zapytała Susan z rezygnacją. Wyraźnie nie wierzyła we
własną opowieść o poganach, po prostu nie chciała, żebyśmy weszli w jakąś starą
pułapkę. Biedna, mogła się domyślić, że takie historie nas nie zniechęcą.
Tak więc tej
nocy, równie gorącej jak poprzednia, biegliśmy po balkonach i gzymsach Miasta
by wskoczyć prosto na drzewa za murem. Rzecz jasna, były zupełnie inne, niż je
sobie wyobrażałem – mniej żywe, a jednocześnie zupełnie różne od tego, co
otaczało mnie na co dzień. Metal i beton nigdy nie bywały tak chropawe jak
kora, a samochody, nawet latające, nie szeleściły jak liście.
– Strasznie
tu cicho, nie? – szepnął Theo z nabożnym zdumieniem. Pokiwałem tylko głową,
zbyt zajęty chłonięciem atmosfery. Ogród, na ile mogłem ocenić, był zaniedbany –
trawnik wyglądał jak łąka, kwiaty już dawno opuściły wyznaczone palikami
rabatki i rosły gdzie popadło, a krzewy róż mogłyby być mylone z niskimi
drzewami. Unosił się wokół nich odurzający
zapach. Pomimo tych wszystkich szelestów i szumów, panował tu zadziwiający
spokój. Aż chciałem siedzieć w tej trawie i podziwiać przez resztę nocy.
No, a
przynajmniej kwadrans. Potem można by się pobawić. W krzakach musiało być
mnóstwo świetnych kryjówek...
Akurat kiedy
chciałem zaproponować dokładniejsze zwiedzanie, usłyszeliśmy ciche głosy i
dziwną muzykę, coś jakby dzwonki i flety walczące między sobą. Nie musiałem niczego
mówić; obaj błyskawicznie pomknęliśmy w stronę najbliższego krzewu, na nasze szczęście
pozbawionego kolców.
Zaraz potem w
ogrodzie pojawiła się – mówię tak, bo nie mam pojęcia, jak tam weszli – grupa
ludzi w powiewnych szatach. Niektórzy grali na instrumentach, inni nucili
cicho, a jeszcze inni zaczęli rozstawiać na trawniku dziwaczne drewniane
lampiony opromieniające wszystko zielonym światłem. Ja i
Theo wpełzliśmy jeszcze głębiej w pachnący gąszcz, wciąż jednak mieliśmy niezły
widok.
Nie
rozumieliśmy języka, którego używała ich przywódczyni; może mówiono nim zanim
powstał obecny dialekt, mieszanka wszystkich poprzednich. Miałem jednak dziwne
podejrzenia, że ten był jeszcze starszy. Szybko odechciało mi się nad tym
zastanawiać, bo poganie stanęli w kole i zaczęli kolejną pieśń, a wtedy dopiero
zrobiło się dziwnie.W środku kręgu zabłysła
kolumna światła, a niej – coś jakby okrągłe drzwi, przejście do nieznanego mi
miejsca, innego świata. Poprzez otwarte wrota dostrzegłem drzewa, znacznie
większe niż te, które tu w ogrodzie zrobiły na mnie tak wielkie wrażenie; powietrze między nimi było
najczystszym, jakie widziałem w życiu; zdawało się być złote od światła słońca
i pyłku kwiatów. Nie mogłem jednak podziwiać go zbyt długo, bo z otworu -
przejścia wyszły trzy osoby.
Na początku
uznałem ich za potwory, o których opowiadała Susan; dopiero po chwili, zrozumiałem,
że mam przed sobą zwykłych ludzi, tylko starszych niż ci, których widywałem w
Mieście i dziwacznie ubranych. Kobieta, najmłodsza i wciąż jeszcze ładna, nosiła
wianek z róż i w czerwoną tunikę; nieco starszy od niej mężczyzna miał zieloną szatę
i protezy z poskręcanych konarów zamiast nóg; staruszek z sękatym kosturem w
ręku ubrany był, o dziwo, na czarno. Żadne z nich nie miało spiczastych uszu i
kwiaty nie wyrastały im pod nogami.
- Witajcie z
powrotem - odezwała się przywódczyni pogan, kłaniając lekko przed kobietą.
- Dobrze, że
nie pomyliliśmy nocy - odparła, rozglądając się dokoła. - W tamtym świecie
łatwo jest stracić poczucie czasu, zwłaszcza, gdy trzeba czekać pięćdziesiąt waszych
lat...
- Panno Mary,
bylibyśmy zaszczyceni, gdyby wróciła pani wcześniej...
- To wykluczone
- ucięła. - Otwieranie drzwi częściej jest zbyt niebezpieczne. Ledwo udało mi
się namówić Colina.
Kaleki
mężczyzna spojrzał na nią z wyraźną pretensją.
- Przejdźmy
do rzeczy - ciągnęła Mary. - Jaka jest sytuacja i ilu z was chce z nami odejść?
Wszyscy razem
zasiedli na trawie i zaczęli rozprawiać o fatalnej polityce ekologicznej Miasta,
co było to tak nudne, że nie mogłem uwierzyć w to, co widzę.
Theo przysnął
po kilku minutach. Ja wciąż czułem resztki podniecenia, ale patrzyłem na
spotkanie ze zdegustowaniem. Po chwili jednak przeniosłem uwagę na przejście. W
krajobrazie za nim nie zaszła żadna zmiana, więc postanowiłem obejrzeć go
dokładniej. Wśród liści przebłyskiwał czasem błękit, w którym domyśliłem się nieba,
znacznie czystszego niż to nad Miastem. Pomiędzy drzewami przemykały niekiedy
cienie, niektóre zwierzęce, nieforemne; inne niemal ludzkie. Przysiągłbym, że
zza jednego z pni spojrzała na mnie wielkooka istota o spiczastych uszach.
Wypatrywałem potem kolejnej, ale dojrzałem tylko ogromne motyle o barwnych
skrzydłach i małpiatki o zbyt dużej liczbie nóg.
Przez chwilę
chciałem przemknąć między zebranymi i wpaść pomiędzy tamte drzewa, obejrzeć
dokładnie wszystkie te cuda i poszukać kolejnych. Sądziłem jednak, że
skończyłbym jak ci obcy, w których podejrzewałem dawnych mieszkańców willi -
mógłbym wrócić dopiero kilkadziesiąt lat później. To trochę zbyt dużo czasu
poza domem.
To chyba
wtedy obudziła się we mnie ta tęsknota za innymi wymiarami, która miała zdominować
całe moje życie.
Wreszcie, gdy
niebo pojaśniało, a przejście zbladło, ludzie wstali ze swoich miejsc w trawie.
Kilkoro pogan poszło za obcymi mężczyznami, reszta zamieniała ostatnie słowa z Mary.
Ta, nie przerywając rozmowy, spojrzała na krzew z miną jasno sugerującą, że nas
zauważyła. Wcisnąłem głębiej między gałęzie, choć sam nie wiedziałem, czemu.
– Nikt nam
nie uwierzy, nie? – zapytał Theo sennym głosem.
– Nie – westchnąłem.
– Chyba możemy się czuć wybrani.
Tym razem Arebell trafiłaś w moje gusta :). Napisałaś takie prawdziwe opowiadanie. Nie wiem jak Ty robisz, ale czytając Twój tekst człowiek zaciekawia się i z miłą chęcią coraz bardziej wgłębia się w historię. Język jakim piszesz jest doskonały, a opisy zawarte w tekście powodują, że można sobie doskonale wyobrazić sytuacje i się czuje jakby byłoby się wśród bohaterów.
OdpowiedzUsuńTo chyba tyle, gdyż cóż można mówić więcej przy takim ideale.
Pozdrawiam i może kiedyś dasz sie skusić do mnie wpaść na bloga :).
MG93
Rany, bardzo się cieszę, że trafiłam w twój gust i dzięki wielkie za te wszystkie pochwały ^^
UsuńHa, twoje opowiadanie ma tę jedną wadę, że ma sporo rozdziałów, a ja tak strasznie nie mam czasu na czytanie... Dłużej prowadzone blogi aktualnie odkładam sobie na ferie, więc wtedy pewnie wpadnę i do ciebie ^^
Pozdrawiam
Okej nie ma sprawy :). Zwolniłem z dodawaniem nowych rozdziałów to może nie będziesz miała za dużo do czytania ;).
UsuńPozdrawiam :)
miejscowi twierdzili, że rzycił się z klifu. Wesoła historia, co? - rzucił.
OdpowiedzUsuńŻadne z nich nie miało spiczastych uszu i kwiaty nie wyrastały im pod nogami; - a nie kropka?
Zacznę od tego, czym mnie ten tekst kupił - przyszłość. Boże, uwielbiam motyw przyszłości, a odkąd sama wpadłam na pomysł osadzający akcję w utopii, jaram się nią jeszcze bardziej. A Ty wplotłaś ją w tekst w ten najlepszy sposób - Twój narrator mówi o wszystkim tak, jakby to była oczywistość. Latające samochody, prawie nie ma roślin, normalne, nie? Ten motyw zdecydowanie jest najmocniejszą stroną tego tekstu.
Poza tym wywołałaś na mojej twarzy uśmieszek Mary i Colinem - więcej, zachichotałam cicho, widząc te imiona. Sama uwielbiam hintować imiona postaci, wiązać je jakoś ze sobą, i widząc Mary i Colina, po prostu przejrzałam tekst w poszukiwaniu imienia Dicka, ale nic. No cóż.
Pomiędzy tym, co mi się podobało, a tym, co nie przypadło mi do gustu, są koty. Narracja poprowadzona kocim sposobem - to genialne. Wykastrowany kot, proszący o akceptację jego wyborów - bardziej genialne! Ale... sposób przedstawienia mi się nie podobał. Ich rozmowy i spojrzenie na świat narratora było zbyt mało kocie, zbyt bardzo ludzkie. Ze dwa może razy zahintowałaś jego kotowatość, a ja zapamiętałam jeden: o tym, że on i Susan położyli się w słonecznym miejscu. Ale poza tym jednym tekstem kotowatość bohaterów zaznaczało jedynie co jakiś czas padające słowo "kot". W efekcie wygląda to tak, jakbyś stworzyła kocich bohaterów po to, żeby łatwiej było wepchnąć ich do ogrodu - pomysł miał ogromny potencjał, ale spalił na panewce. Tekst byłby wspaniały, wspaniały, gdyby kocia narracja była lepiej zaznaczona, przebijała faktem bycia kocią narracją przez tekst, obejmowała go.
No i mój ostatni problem, który mam chyba z każdym blogowym tekstem - zbyt krótko. Arebell, to był naprawdę dobry pomysł, wykonanie jest niczego sobie, więc dlaczego tak krótko? Bez pompy. Wszystko dzieje się szybko, nie lepiej byłoby trochę wydłużyć tekst na rzecz zbudowania napięcia w pierwszej części i rozwiązania go z większym hukiem przy końcówce? Czytelnik wiedział, że koty zobaczą w ogrodzie coś niecodziennego (Mary i Colin <33), ale mimo wszystko mógłby być tym bardziej zaskoczony, gdybyś dobudowała temu odpowiednie napięcie. D: Gdy przejrzałam tekst, decydując się, czy chcę go przeczytać, liczyłam też na większe zaznaczenie relacji Theo i narratora, ale to już po prostu ja. :'D
W ogólnym rozrachunku, to był z pewnością sympatyczny tekst. Rozwinięcie całości i niektórych wątków (przyszłość, przyszłość!) przy bardziej kociej narracji od obecnej byłoby wprost cudowne i pozytywnie na niego wpłynęło.
A teraz, odchodząc od tematu przeczytania, chciałabym Ci podziękować za to, że mimo braku czasu dalej czytasz mój tekst. To jest takie miłe z Twojej strony i zawsze fajnie jest przeczytać Twoją opinię ;u; I cieszę się, że lubisz Hanaela i Keitha, mam problemy z tworzeniem znośnych postaci. xD
Pozdrawiam.
Dzięki wielkie za zauważenie błędów, już poprawiłam ^^;
UsuńCieszę się, że chociaż przyszłość udało mi się dobrze przedstawić, a co do kotów... cóż, przyznaję sobie złotą gwiazdkę za próbowanie i jeśli kiedyś wrócę do tych bohaterów, postaram się bardziej. Akurat wepchnięcie ludzi do ogrodu byłoby równie łatwe, pomysł na kocią perspektywę przyszedł mi do głowy już dawno i za bardzo go lubię, żeby porzucać.
Za długość mogę tylko przepraszać. Notorycznie skracam teksty które na skracanie nie zasługują, i nigdy tego nie zauważam, dopóki ktoś mi tego nie wytknie. Do relacji Theo i Kota pewnie jeszcze wrócę, mam na to pewien pomysł... chociaż masz zupełną rację, że powinnam je rozwinąć i tutaj.
(Jeśli chodzi o Dicka, zawsze był najmniej przeze mnie lubianą postacią w "Tajemniczym Ogrodzie", trącił trochę Mary Sue. Chyba podświadomie wykorzystałam okazję, żeby się zemścić, jakoś do teraz nie przyszło mi do głowy, że wypadałoby o nim wspomnieć, nawet jeśli został w Mieście)
I nie masz za co dziękować, naprawdę, uwielbiam twoje opowiadanie, a komentowanie to znacznie milsze zajęcie niż uczenie się do kartkówek ^^
Chyba wszystko jest milsze od uczenia się do kartkówek. xD
UsuńBurnett miała w swoich tekstach tę magię, że tworzyła Mary Sue, które mi nie przeszkadzały - dlatego w sumie lubiłam Dicka, aczkolwiek moją ulubioną postacią i tak był Colin. Ale jej Sara Crewe - Mary Sue do kwadratu i jeszcze trochę, a i tak ją uwielbiałam. Co dziwne, bo była płci żeńskiej. xDDD
Jeśli masz jakiś pomysł na rozwinięcie ich relacji i zechce Ci się go napisać, to z chęcią przeczytam. Tak więc czekam. <3
Czasami łatwiej jest napisać kartkówkę niż komentarz, do tego pierwszego da się coś wykuć na pamięć XD
UsuńHa, też lubiłam Sarę, bardziej niż Dicka, bo łatwiej było mi identyfikować się z bohaterką siedzącą w szkole, lubiącą książki i lalki niż chłopcem latającym po wrzosowiskach i przyjaźniącym ze zwierzętami. A i tak najbardziej lubiłam Mary, byłam chyba podobną choleryczką.
To mi pewnie jeszcze trochę zajmie, bo aktualnie pracuję nad czymś innym, a potem przyjdzie nanowrimo i nie będę miała czasu na myślenie, ale jak już napiszę, to się przypomnę, bom spragniona tak wnikliwych komentarzy ^^;
Co tu dużo gadać, bardzo mi się podobało. Opowiadanie ma świetny klimat, ponadto, co bardzo ważne, napisane jest po prostu bezbłędnie! Zwracam szczególną uwagę na powtórzenia, czy tego typu błędy (co nie znaczy, że sam ich nie popełniam) ponieważ właśnie to w dużej mierze wpływa na jakosć opowiadania. Najlepsza historia, opowiedziana topornym językiem staje się słabą historią.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam
Dziękuję bardzo za komentarz i cieszę się, że ci się podobało ^^
UsuńKurde, zaczęłam czytać, bo chciałam znaleźć coś ciekawego dla zabicia czasu i totalnie mnie wciągnęło. Kwestia przyłości to moja bajka, mój świat, więc z wielkim zaciekawieniem czytałam cały tekst. Sposób, w jaki to jest napisane... wow, fenomenalnie piszesz! Nie mogłam oderwać się od tekstu. Kiedy zorientowałam się, że to koniec, byłam zawiedziona. Świetny pomysł, tak w ogóle, taki nietypowy. Główni bohaterowie... Cóż, kotów się nie spodziewałam :D Lubię koty XD
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że szybko nie opuszczę twojego bloga. Czekam z niecierpliwością na następny tekst!
Pozdrawiam ;)
Bardzo mi miło, że tak ci się podobało, i chciało napisać komentarz ^^ Zapraszam ponownie, niedługo coś dodam!
UsuńTrudno mi sobie wyobrazić koty, które przejmują się tajemniczą ludzką śmiercią. Przecież to koty :D A jeśli chodzi o pogan z magicznymi mocami, to szkoda, że nie nadałaś im dziwnie brzmiących pogańskich imion, zamiast angielskich :< Ale historię fajnie się czytało, chociaż jak dla mnie, to dopiero prolog do pogańskiej tajemnicy ;)
OdpowiedzUsuńBez przesady, koty też potrafią się przywiązywać XD Ale Kota i Theo fascynowała raczej śmierć jako taka, niż nieznani ludzie. Co do imion, cóż, nic nie poradzę na to, jak nazwano ich pierwowzory...
UsuńWłaśnie już po opublikowaniu tego tekstu stwierdziłam, że właściwie powinnam to napisać jeszcze raz, tylko z perspektywy Mary i Colina. Wtedy mogłabym rozwinąć temat porządnie, więc pewnie kiedyś to zrobię ^^
Pierwowzory?
UsuńMary Lennox, Colin i Archibald Craven z "Tajemniczego ogrodu" Burnett ^^ Całość miała być taką próbą innego opowiedzenia tej historii.
UsuńAch, no to zupełnie zmienia odbiór tego tekstu! Szkoda, że nie napisałaś paru słów wstępu przed notką :)
Usuń