środa, 16 października 2013

Nadchodzi długie lato

Noc była gorąca i parna, idealna na włóczęgi po Mieście. Działo się to jeszcze w dawnych czasach, zanim zajęło ono całą planetę; wówczas obok nowoczesnych wieżowców stały zabytkowe wille, niekiedy otoczone nawet – co teraz jest trudne do wyobrażenia – ogrodami. Nie istniały już jednak parki i publiczne zieleńce, a ja i Theo, wtedy jeszcze bardzo młodzi, byliśmy gotowi oddać po kawałku ogona by zobaczyć jakiekolwiek rośliny. Starsze koty wyśmiewały nas bezlitośnie, stwierdzając, że po pierwsze, rośliny nie są tak interesujące, a po drugie – włamanie na teren którejś z tych posiadłości mogło mieć fatalne konsekwencje. Alarmy nie odróżniały rabusiów od ciekawskich zwierząt; łatwo było skończyć pociętym laserami na plasterki.
Oczywiście, obydwaj uważaliśmy, że jesteśmy dość szybcy by umknąć przed każdym laserem i każdą sterowaną komputerem pułapką. Na wszelki wypadek jednak postanowiliśmy znaleźć jakieś bezpieczne miejsce – i udało się. W naszej dzielnicy stał jeden opuszczony dom, otoczony podniszczonym murem, zza którego wyglądały czubki drzew. Kiedyś musiała to być piękna willa w starym stylu, budowana z kamieni, nie z betonu; obaj byliśmy pewni, że jej front był pokryty bluszczem. Stała niezamieszkana już od kilkudziesięciu lat, jeśli więc w ogóle miała system alarmowy, z pewnością potwornie przestarzały i raczej nie stanowiący zagrożenia dla dwóch wychowanych na ulicach kotów. Od razu obiecaliśmy sobie, że ruszymy tam następnej nocy, dzień przeznaczając na poszukiwanie informacji na temat domu. Ot tak, na wszelki wypadek, gdyby willa miała należeć do mafii.
Kiedy tylko nastał ranek i mój pan raczył wyjść do pracy, w oknie pojawiła się Susan. Biologicznie była raczej kotem niż kotką, ale miała inne zdanie na ten temat i życzyła sobie, by inni respektowali jej wybory życiowe. Dodatkowo matkowała wszystkim kociakom w tej dzielnicy, choć nie żyła dużo dłużej od nas. Najwyraźniej przygotowała dla mnie specjalną interwencję.
– Słyszałam, że ty i Theo zwariowaliście do reszty – warknęła, gdy już zdołała przepchnąć się przez lufcik. – Co wam odwaliło, żeby łazić po ruinach? W dodatku ruinach sekty?
– Cokolwiek zamierzamy ja i Theo, to nie twoja... zaraz. O jakiej zrujnowanej sekcie mówisz?
– Należących do sekty – Przewróciła oczami, najwyraźniej poirytowana, że z całej jej przemowy najwięcej uwagi przyciągnął błąd gramatyczny. – Tam kiedyś zbierali się poganie, nie wiedziałeś?
– Nie – przyznałem bez wahania, czując leciutki dreszczyk emocji. – Co to są poganie?
Usiadłem wygodniej, opierając łebek na łapach i szykując się na długą historię. Susan z westchnieniem poszła w moje ślady, najwyraźniej rozumiejąc, że teraz musi mi wszystko opowiedzieć. Poza tym, na parapecie było całkiem wygodnie, zwłaszcza, gdy padało na niego słońce.
– To takie świry, które chcą, by mieszkało tutaj mniej ludzi niż jest roślin – wyjaśniła Susan. – Teraz już ich chyba nie ma, ale kiedyś często włamywali się do ogrodów – bo wiesz, w parkach by ich przyłapali. Podobno przywoływali tam potwory, wyglądające jak ludzie, tylko ze spiczastymi uszami. Wedle legendy wszystko, czego dotknęły, zakwitało. Podobno razem z poganami tańczyły nago pod księżycem.
– Co to znaczy nago?
– Bez ubrań. Ale nie przerywaj mi, bo to jeszcze nie jest ciekawe: raz taki spęd miał miejsce w twojej willi. I wtedy zginęła tam kobieta.
Zastrzygłem uszami.
– Mieszkała w posiadłości z mężem i małym synkiem – ciągnęła kotka przyciszonym głosem. – Ale każdej nocy poganie przychodzili pod jej okno i śpiewali o potworach i o kwiatach, aż wreszcie do nich wyszła... tylko, że w środku rytuału coś poszło nie tak, upadła i uderzyła się w głowę; tajemnicza sprawa, bo rana nie była dość poważna, by medycy nie zdołali jej wyleczyć, a jednak zmarła. Jej mąż potem zwariował, chodził po górach i szukał żony, w domu został tylko jego syn. Jakieś dziesięć lat później przyjechała do niego dziewczynka... Lubiła zabawy w ogrodzie, wtedy już zamkniętym na głucho. Nie wiadomo, jak do niego weszła, pewnie jej też poganie śpiewali pod oknem; w każdym razie, tak dziewczynka jak syn pana zniknęli bez śladu. Wtedy mężczyzna kompletnie się załamał; miejscowi twierdzili, że rzucił się z klifu. Wesoła historia, co?
– Zupełnie nie – powiedziałem, nieco poruszony, ale znacznie bardziej podekscytowany. Tylko czekałem na szansę, by opowiedzieć tę historię Theo – a potem zobaczyć na własne oczy tajemniczy ogród.
– Dalej chcesz tam iść, co? – zapytała Susan z rezygnacją. Wyraźnie nie wierzyła we własną opowieść o poganach, po prostu nie chciała, żebyśmy weszli w jakąś starą pułapkę. Biedna, mogła się domyślić, że takie historie nas nie zniechęcą.
Tak więc tej nocy, równie gorącej jak poprzednia, biegliśmy po balkonach i gzymsach Miasta by wskoczyć prosto na drzewa za murem. Rzecz jasna, były zupełnie inne, niż je sobie wyobrażałem – mniej żywe, a jednocześnie zupełnie różne od tego, co otaczało mnie na co dzień. Metal i beton nigdy nie bywały tak chropawe jak kora, a samochody, nawet latające, nie szeleściły jak liście.
– Strasznie tu cicho, nie? – szepnął Theo z nabożnym zdumieniem. Pokiwałem tylko głową, zbyt zajęty chłonięciem atmosfery. Ogród, na ile mogłem ocenić, był zaniedbany – trawnik wyglądał jak łąka, kwiaty już dawno opuściły wyznaczone palikami rabatki i rosły gdzie popadło, a krzewy róż mogłyby być mylone z niskimi drzewami. Unosił się wokół nich odurzający zapach. Pomimo tych wszystkich szelestów i szumów, panował tu zadziwiający spokój. Aż chciałem siedzieć w tej trawie i podziwiać przez resztę nocy.
No, a przynajmniej kwadrans. Potem można by się pobawić. W krzakach musiało być mnóstwo świetnych kryjówek...
Akurat kiedy chciałem zaproponować dokładniejsze zwiedzanie, usłyszeliśmy ciche głosy i dziwną muzykę, coś jakby dzwonki i flety walczące między sobą. Nie musiałem niczego mówić; obaj błyskawicznie pomknęliśmy w stronę najbliższego krzewu, na nasze szczęście pozbawionego kolców.
Zaraz potem w ogrodzie pojawiła się – mówię tak, bo nie mam pojęcia, jak tam weszli – grupa ludzi w powiewnych szatach. Niektórzy grali na instrumentach, inni nucili cicho, a jeszcze inni zaczęli rozstawiać na trawniku dziwaczne drewniane lampiony opromieniające wszystko zielonym światłem. Ja i Theo wpełzliśmy jeszcze głębiej w pachnący gąszcz, wciąż jednak mieliśmy niezły widok.
Nie rozumieliśmy języka, którego używała ich przywódczyni; może mówiono nim zanim powstał obecny dialekt, mieszanka wszystkich poprzednich. Miałem jednak dziwne podejrzenia, że ten był jeszcze starszy. Szybko odechciało mi się nad tym zastanawiać, bo poganie stanęli w kole i zaczęli kolejną pieśń, a wtedy dopiero zrobiło się dziwnie.W środku kręgu zabłysła kolumna światła, a niej – coś jakby okrągłe drzwi, przejście do nieznanego mi miejsca, innego świata. Poprzez otwarte wrota dostrzegłem drzewa, znacznie większe niż te, które tu w ogrodzie zrobiły na mnie tak wielkie wrażenie; powietrze między nimi było najczystszym, jakie widziałem w życiu; zdawało się być złote od światła słońca i pyłku kwiatów. Nie mogłem jednak podziwiać go zbyt długo, bo z otworu - przejścia wyszły trzy osoby.
Na początku uznałem ich za potwory, o których opowiadała Susan; dopiero po chwili, zrozumiałem, że mam przed sobą zwykłych ludzi, tylko starszych niż ci, których widywałem w Mieście i dziwacznie ubranych. Kobieta, najmłodsza i wciąż jeszcze ładna, nosiła wianek z róż i w czerwoną tunikę; nieco starszy od niej mężczyzna miał zieloną szatę i protezy z poskręcanych konarów zamiast nóg; staruszek z sękatym kosturem w ręku ubrany był, o dziwo, na czarno. Żadne z nich nie miało spiczastych uszu i kwiaty nie wyrastały im pod nogami. 
- Witajcie z powrotem - odezwała się przywódczyni pogan, kłaniając lekko przed kobietą.
- Dobrze, że nie pomyliliśmy nocy - odparła, rozglądając się dokoła. - W tamtym świecie łatwo jest stracić poczucie czasu, zwłaszcza, gdy trzeba czekać pięćdziesiąt waszych lat...
- Panno Mary, bylibyśmy zaszczyceni, gdyby wróciła pani wcześniej...
- To wykluczone - ucięła. - Otwieranie drzwi częściej jest zbyt niebezpieczne. Ledwo udało mi się namówić Colina.
Kaleki mężczyzna spojrzał na nią z wyraźną pretensją.
- Przejdźmy do rzeczy - ciągnęła Mary. - Jaka jest sytuacja i ilu z was chce z nami odejść?
Wszyscy razem zasiedli na trawie i zaczęli rozprawiać o fatalnej polityce ekologicznej Miasta, co było to tak nudne, że nie mogłem uwierzyć w to, co widzę.
Theo przysnął po kilku minutach. Ja wciąż czułem resztki podniecenia, ale patrzyłem na spotkanie ze zdegustowaniem. Po chwili jednak przeniosłem uwagę na przejście. W krajobrazie za nim nie zaszła żadna zmiana, więc postanowiłem obejrzeć go dokładniej. Wśród liści przebłyskiwał czasem błękit, w którym domyśliłem się nieba, znacznie czystszego niż to nad Miastem. Pomiędzy drzewami przemykały niekiedy cienie, niektóre zwierzęce, nieforemne; inne niemal ludzkie. Przysiągłbym, że zza jednego z pni spojrzała na mnie wielkooka istota o spiczastych uszach. Wypatrywałem potem kolejnej, ale dojrzałem tylko ogromne motyle o barwnych skrzydłach i małpiatki o zbyt dużej liczbie nóg.
Przez chwilę chciałem przemknąć między zebranymi i wpaść pomiędzy tamte drzewa, obejrzeć dokładnie wszystkie te cuda i poszukać kolejnych. Sądziłem jednak, że skończyłbym jak ci obcy, w których podejrzewałem dawnych mieszkańców willi - mógłbym wrócić dopiero kilkadziesiąt lat później. To trochę zbyt dużo czasu poza domem.
To chyba wtedy obudziła się we mnie ta tęsknota za innymi wymiarami, która miała zdominować całe moje życie.
Wreszcie, gdy niebo pojaśniało, a przejście zbladło, ludzie wstali ze swoich miejsc w trawie. Kilkoro pogan poszło za obcymi mężczyznami, reszta zamieniała ostatnie słowa z Mary. Ta, nie przerywając rozmowy, spojrzała na krzew z miną jasno sugerującą, że nas zauważyła. Wcisnąłem głębiej między gałęzie, choć sam nie wiedziałem, czemu.
– Nikt nam nie uwierzy, nie? – zapytał Theo sennym głosem.
– Nie – westchnąłem. – Chyba możemy się czuć wybrani.

16 komentarzy:

  1. Tym razem Arebell trafiłaś w moje gusta :). Napisałaś takie prawdziwe opowiadanie. Nie wiem jak Ty robisz, ale czytając Twój tekst człowiek zaciekawia się i z miłą chęcią coraz bardziej wgłębia się w historię. Język jakim piszesz jest doskonały, a opisy zawarte w tekście powodują, że można sobie doskonale wyobrazić sytuacje i się czuje jakby byłoby się wśród bohaterów.
    To chyba tyle, gdyż cóż można mówić więcej przy takim ideale.

    Pozdrawiam i może kiedyś dasz sie skusić do mnie wpaść na bloga :).

    MG93

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rany, bardzo się cieszę, że trafiłam w twój gust i dzięki wielkie za te wszystkie pochwały ^^
      Ha, twoje opowiadanie ma tę jedną wadę, że ma sporo rozdziałów, a ja tak strasznie nie mam czasu na czytanie... Dłużej prowadzone blogi aktualnie odkładam sobie na ferie, więc wtedy pewnie wpadnę i do ciebie ^^

      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Okej nie ma sprawy :). Zwolniłem z dodawaniem nowych rozdziałów to może nie będziesz miała za dużo do czytania ;).

      Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. miejscowi twierdzili, że rzycił się z klifu. Wesoła historia, co? - rzucił.
    Żadne z nich nie miało spiczastych uszu i kwiaty nie wyrastały im pod nogami; - a nie kropka?

    Zacznę od tego, czym mnie ten tekst kupił - przyszłość. Boże, uwielbiam motyw przyszłości, a odkąd sama wpadłam na pomysł osadzający akcję w utopii, jaram się nią jeszcze bardziej. A Ty wplotłaś ją w tekst w ten najlepszy sposób - Twój narrator mówi o wszystkim tak, jakby to była oczywistość. Latające samochody, prawie nie ma roślin, normalne, nie? Ten motyw zdecydowanie jest najmocniejszą stroną tego tekstu.
    Poza tym wywołałaś na mojej twarzy uśmieszek Mary i Colinem - więcej, zachichotałam cicho, widząc te imiona. Sama uwielbiam hintować imiona postaci, wiązać je jakoś ze sobą, i widząc Mary i Colina, po prostu przejrzałam tekst w poszukiwaniu imienia Dicka, ale nic. No cóż.
    Pomiędzy tym, co mi się podobało, a tym, co nie przypadło mi do gustu, są koty. Narracja poprowadzona kocim sposobem - to genialne. Wykastrowany kot, proszący o akceptację jego wyborów - bardziej genialne! Ale... sposób przedstawienia mi się nie podobał. Ich rozmowy i spojrzenie na świat narratora było zbyt mało kocie, zbyt bardzo ludzkie. Ze dwa może razy zahintowałaś jego kotowatość, a ja zapamiętałam jeden: o tym, że on i Susan położyli się w słonecznym miejscu. Ale poza tym jednym tekstem kotowatość bohaterów zaznaczało jedynie co jakiś czas padające słowo "kot". W efekcie wygląda to tak, jakbyś stworzyła kocich bohaterów po to, żeby łatwiej było wepchnąć ich do ogrodu - pomysł miał ogromny potencjał, ale spalił na panewce. Tekst byłby wspaniały, wspaniały, gdyby kocia narracja była lepiej zaznaczona, przebijała faktem bycia kocią narracją przez tekst, obejmowała go.
    No i mój ostatni problem, który mam chyba z każdym blogowym tekstem - zbyt krótko. Arebell, to był naprawdę dobry pomysł, wykonanie jest niczego sobie, więc dlaczego tak krótko? Bez pompy. Wszystko dzieje się szybko, nie lepiej byłoby trochę wydłużyć tekst na rzecz zbudowania napięcia w pierwszej części i rozwiązania go z większym hukiem przy końcówce? Czytelnik wiedział, że koty zobaczą w ogrodzie coś niecodziennego (Mary i Colin <33), ale mimo wszystko mógłby być tym bardziej zaskoczony, gdybyś dobudowała temu odpowiednie napięcie. D: Gdy przejrzałam tekst, decydując się, czy chcę go przeczytać, liczyłam też na większe zaznaczenie relacji Theo i narratora, ale to już po prostu ja. :'D
    W ogólnym rozrachunku, to był z pewnością sympatyczny tekst. Rozwinięcie całości i niektórych wątków (przyszłość, przyszłość!) przy bardziej kociej narracji od obecnej byłoby wprost cudowne i pozytywnie na niego wpłynęło.
    A teraz, odchodząc od tematu przeczytania, chciałabym Ci podziękować za to, że mimo braku czasu dalej czytasz mój tekst. To jest takie miłe z Twojej strony i zawsze fajnie jest przeczytać Twoją opinię ;u; I cieszę się, że lubisz Hanaela i Keitha, mam problemy z tworzeniem znośnych postaci. xD

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie za zauważenie błędów, już poprawiłam ^^;
      Cieszę się, że chociaż przyszłość udało mi się dobrze przedstawić, a co do kotów... cóż, przyznaję sobie złotą gwiazdkę za próbowanie i jeśli kiedyś wrócę do tych bohaterów, postaram się bardziej. Akurat wepchnięcie ludzi do ogrodu byłoby równie łatwe, pomysł na kocią perspektywę przyszedł mi do głowy już dawno i za bardzo go lubię, żeby porzucać.
      Za długość mogę tylko przepraszać. Notorycznie skracam teksty które na skracanie nie zasługują, i nigdy tego nie zauważam, dopóki ktoś mi tego nie wytknie. Do relacji Theo i Kota pewnie jeszcze wrócę, mam na to pewien pomysł... chociaż masz zupełną rację, że powinnam je rozwinąć i tutaj.
      (Jeśli chodzi o Dicka, zawsze był najmniej przeze mnie lubianą postacią w "Tajemniczym Ogrodzie", trącił trochę Mary Sue. Chyba podświadomie wykorzystałam okazję, żeby się zemścić, jakoś do teraz nie przyszło mi do głowy, że wypadałoby o nim wspomnieć, nawet jeśli został w Mieście)
      I nie masz za co dziękować, naprawdę, uwielbiam twoje opowiadanie, a komentowanie to znacznie milsze zajęcie niż uczenie się do kartkówek ^^

      Usuń
    2. Chyba wszystko jest milsze od uczenia się do kartkówek. xD
      Burnett miała w swoich tekstach tę magię, że tworzyła Mary Sue, które mi nie przeszkadzały - dlatego w sumie lubiłam Dicka, aczkolwiek moją ulubioną postacią i tak był Colin. Ale jej Sara Crewe - Mary Sue do kwadratu i jeszcze trochę, a i tak ją uwielbiałam. Co dziwne, bo była płci żeńskiej. xDDD
      Jeśli masz jakiś pomysł na rozwinięcie ich relacji i zechce Ci się go napisać, to z chęcią przeczytam. Tak więc czekam. <3

      Usuń
    3. Czasami łatwiej jest napisać kartkówkę niż komentarz, do tego pierwszego da się coś wykuć na pamięć XD
      Ha, też lubiłam Sarę, bardziej niż Dicka, bo łatwiej było mi identyfikować się z bohaterką siedzącą w szkole, lubiącą książki i lalki niż chłopcem latającym po wrzosowiskach i przyjaźniącym ze zwierzętami. A i tak najbardziej lubiłam Mary, byłam chyba podobną choleryczką.
      To mi pewnie jeszcze trochę zajmie, bo aktualnie pracuję nad czymś innym, a potem przyjdzie nanowrimo i nie będę miała czasu na myślenie, ale jak już napiszę, to się przypomnę, bom spragniona tak wnikliwych komentarzy ^^;

      Usuń
  3. Co tu dużo gadać, bardzo mi się podobało. Opowiadanie ma świetny klimat, ponadto, co bardzo ważne, napisane jest po prostu bezbłędnie! Zwracam szczególną uwagę na powtórzenia, czy tego typu błędy (co nie znaczy, że sam ich nie popełniam) ponieważ właśnie to w dużej mierze wpływa na jakosć opowiadania. Najlepsza historia, opowiedziana topornym językiem staje się słabą historią.
    Pozdrawiam i zapraszam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za komentarz i cieszę się, że ci się podobało ^^

      Usuń
  4. Kurde, zaczęłam czytać, bo chciałam znaleźć coś ciekawego dla zabicia czasu i totalnie mnie wciągnęło. Kwestia przyłości to moja bajka, mój świat, więc z wielkim zaciekawieniem czytałam cały tekst. Sposób, w jaki to jest napisane... wow, fenomenalnie piszesz! Nie mogłam oderwać się od tekstu. Kiedy zorientowałam się, że to koniec, byłam zawiedziona. Świetny pomysł, tak w ogóle, taki nietypowy. Główni bohaterowie... Cóż, kotów się nie spodziewałam :D Lubię koty XD
    Mam wrażenie, że szybko nie opuszczę twojego bloga. Czekam z niecierpliwością na następny tekst!
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, że tak ci się podobało, i chciało napisać komentarz ^^ Zapraszam ponownie, niedługo coś dodam!

      Usuń
  5. Trudno mi sobie wyobrazić koty, które przejmują się tajemniczą ludzką śmiercią. Przecież to koty :D A jeśli chodzi o pogan z magicznymi mocami, to szkoda, że nie nadałaś im dziwnie brzmiących pogańskich imion, zamiast angielskich :< Ale historię fajnie się czytało, chociaż jak dla mnie, to dopiero prolog do pogańskiej tajemnicy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez przesady, koty też potrafią się przywiązywać XD Ale Kota i Theo fascynowała raczej śmierć jako taka, niż nieznani ludzie. Co do imion, cóż, nic nie poradzę na to, jak nazwano ich pierwowzory...
      Właśnie już po opublikowaniu tego tekstu stwierdziłam, że właściwie powinnam to napisać jeszcze raz, tylko z perspektywy Mary i Colina. Wtedy mogłabym rozwinąć temat porządnie, więc pewnie kiedyś to zrobię ^^

      Usuń
    2. Mary Lennox, Colin i Archibald Craven z "Tajemniczego ogrodu" Burnett ^^ Całość miała być taką próbą innego opowiedzenia tej historii.

      Usuń
    3. Ach, no to zupełnie zmienia odbiór tego tekstu! Szkoda, że nie napisałaś paru słów wstępu przed notką :)

      Usuń